Strony

poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział 12

To były najdziwniejsze urodziny jakie miałam. Spędzałam je samotnie w małym pokoju na piętrze. Od gospodarzy domu dostałam czekoladową babeczkę i na tym kończą się moje urodzinowe prezenty. Od mamy dostanę coś w wakacje, a od Dorcas i chłopaków nic nie oczekuję.
Patrzyłam na mój kawałek ciastka i gorzko się zaśmiałam. Sama doprowadziłam do stanu, że spędzam urodziny w jakimś zakładzie. Bez przyjaciół, rodziny. Nie chodzi tu o te głupie prezenty, mi ich po prostu brakuje. Nagle, do okna podleciała duża, czarna sowa z doczepionym listem. Otworzyłam okno i wpuściłam ptaka. Rozdarłam szybko list z nadzieją, że to od moich przyjaciół.
Droga Lily.
Piszę do Ciebie ten list, bo dzisiaj jest Twój dzień. Życzę Ci wszystkiego co dobre, prawdziwej miłości, odwagi w życiu, wspaniałej rodziny. Wierzę, że wszystko się ułoży i będzie jak dawniej. Twoi przyjaciele wiedzą o incydencie sylwestrowym. Myślę, że musicie ze sobą porozmawiać jak wrócisz. Jeżeli chodzi o nadrabianie materiału, za kilka dni dostaniesz wszystkie swoje podręczniki i różne przybory. Pomoże Ci to w nauce w ośrodku. Nie chcę, żebyś miała zaległości. 
Profesor Dumbledore.
Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy skończyłam czytać list. Miło, że dyrektor pamiętał. Ale nie zmienia to faktu, że dalej nie jestem gotowa na spotkanie z Dorcas i Huncwotami. Najbardziej boję się konfrontacji z Jamesem, sama nie wiem dlaczego. Jestem pewna, że gdy ich zobaczę, język ugrzęźnie mi w gardle i nic nie powiem. Chcę tu jeszcze zostać. Dobrze, że chociaż zaległości w nauce nie będę miała. Jestem samodyscyplinarna, więc z uczeniem się nie będzie problemu.
***
Zapewne gdyby wszystko było normalne, obudziłabym Lily całusem w policzek, a w ręce trzymałabym dla niej prezent. Ona by się uśmiechnęła i ze łzami w oczach dziękowała za podarunek. Po lekcjach zrobiłybyśmy sobie piknik, gdzie oczywiście nie zabrakłoby tarty jagodowej, którą Lily uwielbia. To byłby jeden z tych dni, które chciałabym zapamiętać.
Niestety, los chciał inaczej i na czas urodzin rudej przyjaciółki przeniósł ją daleko ode mnie. Nawet nie wiedziałam gdzie jest i nie mogłam wysłać listu. Tak bardzo chciałam jej powiedzieć, że tęskniłam, że wybaczam wszystkie rzeczy. Pragnęłam, aby mnie przytuliła. Po śmierci rodziców to Peter zastępował mi najbliższego przyjaciela, ale to nie to samo. Lily wiedziałaby, jak mnie pocieszyć, zrozumiałaby. Czuję, że trzydziesty stycznia będzie najdziwniejszym dniem w roku.


Mroźny luty szybko zawitał w progi Hogwartu. Było tak zimno, że nawet Syriusz z Jamesem nie wymykali się do Hogsmeade po Ognistą. Co do Blacka, zauważyłam zmianę w naszych stosunkach. Widzę to w jego zachowaniu. Przypadkiem na mnie wpada na korytarzu, proponuje spacery po Błoniach, a nie raz przyłapałam go na zerkaniu w moją stronę. Jestem pewna, że się zauroczył. Niestety, musi szybko zmienić obiekt swoich zalotów. Od śmierci rodziców postanowiłam sobie pewną rzecz i jej będę się trzymać.
Płatki śniegu chaotycznie spadały na błonia zamku. Przeciągnęłam się leniwie i usiadłam na łóżku. Spojrzałam na śpiące Lou, Jennifer i Scarlett. Dzieliłam razem z nimi dormitorium od początku szkoły, ale to z Lily złapałam wspólny język. Dziewczyny równomiernie oddychały, słodko tuląc się do poduszek. Jedno z łóżek stało puste i czekało na swoją właścicielkę.
Wstałam niechętnie z łóżka i wlokłam się do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, zrobiłam niedbałego koka, ubrałam wygodne dresy i zeszłam do Pokoju Wspólnego. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie i zmarszczyłam brwi. Pokój ustrojony był w czerwone wstążki, a wokół kominka rozsypane były różowe serduszka. To oznaczało jedno. Dzisiaj są walentynki. Święto zakochanych i okazja do wyznania uczucia drugiej osobie. Uśmiechnęłam się tylko na widok młodego, zawstydzonego chłopca, który wręczał walentynkę swojej koleżance i wyszłam z Pokoju. Brzuch domagał się ogromnej porcji tostów z jajkiem, więc czym prędzej ruszyłam ku Wielkiej Sali.
Jakież było moje zdziwienie, gdy ponad czterama stołami wisiały w powietrzu czerwone serduszka różnej wielkości. Gdzieniegdzie można było zauważyć amorka, który strzelał swoimi strzałami w uczniów. Zastawa i dekoracje na stole były w kolorze czerwonym, a przeróżne budynie i ciasteczka w kolorze pudrowym. Uśmiechając się pod nosem nałożyłam na talerz jajka i zaczęłam pałaszować. Po chwili, obok mnie usiadł mój najlepszy przyjaciel Peter.
- Witaj Dorcas. Co dzisiaj robisz? - mruknął i od razu rzucił się na kiełbaski.
- Szczerze, to nic - odparłam.
- Tak sobie pomyślałem, może skoczylibyśmy na kawę i ciasto do Hogsmeade? - rzekł i wcisnął całego tosta do buzi. W sumie czemu nie, dawno nie jadłam mojego ulubionego ciasta czekoladowego.
- Jasne, spędzimy trochę czasu razem. - Uśmiechnęłam się i wróciłam do śniadania. Wystraszyłam się, kiedy ktoś stanął za mną zakrył mi oczy dłonią.
- Zgadnij, kto to? - powiedział nieznajomy tuż nad moim uchem. Poznałam jego ciepły i zmysłowy głos Syriusza.
- Niech pomyślę... Filch? - Usłyszałam parsknięcie Petera i oburzenie w głosie Syriusza.
- No wiesz co? Ja tu z propozycją wyjścia na znakomite ciasto z pyszną herbatą przychodzę, a ty mnie obrażasz - jęknął, siadając ciężko obok mnie.
- Wybacz, ale idę Peterem. Spóźniłeś się odrobinkę - odparłam i z uśmiechem triumfu zrobiłam duży łyk soku pomarańczowego.
- Glizdek, odpuść Dorcas. Dzisiaj są walentynki. Masz ją na codzień - rzeknął i skierował swój błagalny wzrok w stronę Petera. Widziałam, że Glizdogon od razu się spiął i wypuścił z dłoni widelec.
- Nie ma sprawy. Pójdziemy kiedy indziej - mruknął z grymasem na twarzy i gwałtownie wstał od stołu.
- Peter, daj spokój. Umówiłam się z tobą - odparłam i promiennie się uśmiechnęłam.
- Dorcas, nie ma sprawy. Możemy w każdy inny dzień wyjść do Hogsmeade. Bawcie się dobrze - rzeknął na odchodne i ruszył ku wyjściu z Wielkiej Sali. Było mi trochę głupio, że wystawiłam Glizdka, ale w końcu sam się zgodził.
- O jedenastej będę czekał przy wyjściu piękna - powiedział Syriusz, chwycił w dłoń jabłko i także wybiegł z Sali. Przy wielkich, drewnianych drzwiach puścił mi oczko i pokazał na zegarek. Została mi ponad godzina do wyszykowania się. Dopiłam herbatę, ugryzłam jeszcze tosta i wstałam pośpiesznie kierując się do mojego dormitorium.
Ubrana w ciepły płaszcz, owinięta szalem szłam ramię w ramię obok uśmiechniętego Syriusza. Gadał jak najęty cały czas patrząc mi w oczy. Jeszcze dziwne, że się nie potknął. 
W środku Kawiarni Pani Puddifoot było bardzo przytulnie i domowo. Na okrągłych stołach w wazonie stały czerwone róże, a w kominku rozgrzewał się ogień. Syriusz odsunął krzesło i czekał aż usiądę. Zamówiliśmy po ciastku czekoladowym i zaczęliśmy rozmawiać. Syriusz zwierzył mi się z jego sytuacji z domu, a ja opowiedziałam mu o długo niewspominanych rodzicach. Godziny mijajały z zawrotną szybkością, że nawet nie zauważyłam, kiedy wybiła godzina piętnasta.
- Proponuję ci teraz spacer na zakończenie tak wspaniałego dnia jak ten - powiedział Syriusz i wstał od stolika.
Wyszliśmy z kawiarni i pierwsze co, poczułam płatki śniegu na rozgrzanych od herbaty policzkach. Syriusz chwycił mnie za rękę i zaprowadził nad małe oczko wodne. Pierwszy raz je widziałam i mogłam przysiąc, że zjawiło się ono tutaj w jakiś magiczny sposób. Pociągnął mnie na drewnianą ławkę i spojrzał głęboko w oczy.
- Dorcas, muszę coś ci wyznać - szepnął tak cicho, że musiałam się do niego przybliżyć. - Jesteś wspaniałą, przepiękną dziewczyną. W dodatku inteligentną, miłą, skromną i uroczą. Od dłuższego czasu bardzo mi się podobasz i szukałem okazji, aby z tobą spędzać czas. Pomyślałem sobie, że może jeszcze raz gdzieś wyskoczymy i coś z tego wyjdzie - powiedział na jednym tchu, a mi zrobiło się gorąco. Nie wiedziałam, że Syriusz myśli o mnie na poważnie.
- Syriuszu... - szepnęłam i spuściłam wzrok. On delikatnie podniósł moją brodę i dotknął ustami moich ust. Były takie ciepłe, a smak czekolady taki przyjemny. Przymknęłam oczy z zadowolenia i oddałam pocałunek. Po chwili jednak odepchnęłam chłopaka patrząc mu w oczy.
- Syriuszu, ja nie mogę - powiedziałam ze łzami w oczach. - Nie powinnam do tego dopuścić. Postanowiłam, że nie zwiąże się z żadnym chłopakiem, dopóki czegoś nie osiągnę - mruknęłam.
- Co chcesz osiągnąć? Ja ci mogę pomóc - odparł Black chwytając moje lodowate ręce.
- Od śmierci rodziców wzięłam się porządnie za naukę. Po szkole będę próbować moich sił jako auror. Postanowiłam, że pomszczę moją rodzinę. Nie spocznę, dopóki sama nie zabiję Voldemorta. - Oczy Blacka rozszerzyły się, a usta gwałtownie otworzył. - Będąc z tobą, rozproszyłbyś mnie, a ja muszę to zrobić. Muszę być potężniejsza od tego mordercy, a randki z tobą by mi w tym nie pomogły.
- Dorcas - szepnął Łapa drżącym głosem - rozumiem cię, ale sama Voldemorta nie zabijesz. On jest okrutny, bezlitosny. Gdy tylko nadarzy się okazja, zabije cię bez mrugnięcia okiem. Nie możesz zostać z tym sama. Pomogę ci - mruknął i przyłożył ciepłą dłoń do mojego policzka.
- Dziękuję, ale na razie nie możesz na nic liczyć z mojej strony - odparłam i wtuliłam się w jego szybko opadającą klatkę piersiową. On delikatnie głaskał mnie po głowie uspokajając moje silne drgawki.
- Wiem Dorcas. Będę czekał tak długo, aż będziesz gotowa - mruknął i mocniej przycisnął do siebie. W ten mroźny dzień Syriusz Black ocieplił moje serce. W walentynki zyskałam kolejnego bliskiego przyjaciela, który zrobi dla mnie wszystko.


Zapraszam do komentowania ;)

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 11

Miłość. Najpiękniejsze uczucie na świecie. Zjawia się w nie w porę, zaskakuje nas swoją pomysłowością. Jest taka prosta, ale z drugiej strony okropnie trudna. Dostępna dla każdego, ale nie każdy chce z niej skorzystać. Jest jak róża - piękna, olśniewająca, ale gdy nie będziesz uważać, zostaniesz pokłuty jej ostrymi kolcami.

Szybkim krokiem przemierzałem korytarze Hogwartu. Już tydzień minął od przyjazdu do szkoły. Byłem spóźniony na Transmutację, a to wszystko przez ostatnią pełnię. Tyle rzeczy się nagromadziło: wyjazd Lily, dwojakie oblicze Jamesa, złość Syriusza. Wiedziałem, że przez natłok tych zdarzeń ta przemiana będzie najgorsza. Poobijany, podrapany zmierzałem ku klasie, nie zważając uwagi na przechodzących spóźnionych uczniów. Było do przewidzenia, że z kimś się zderzę, ale nie myślałem, że ten ktoś będzie aż tak interesujący.


- Bardzo cię przepraszam - powiedziała niska, złotowłosa dziewczyna, której wszystkie książki upadły na ziemię. Szybko ukucnąłem i pomogłem jej w zbieraniu podręczników.


- Nie masz za co przepraszać. To ja nie uważałem i nie patrzyłem gdzie idę. - Dziewczyna spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. Miała morskie, hipnotyzujące oczy, a włosy związane w niedbałego kucyka. Delikatny makijaż dodawał jej urody, a tak pięknego uśmiechu nigdy w życiu nie widziałem. Nieznajoma na pewno była młodsza, bo nigdy jej nie zauważyłem na naszych lekcjach.


- Dziękuję za pomoc. Madison jestem. - Jeszcze szerzej się uśmiechnęła i podała mi dłoń.


- Remus - powiedziałem i czułem, że ta znajomość na pewno nie będzie przelotna.


***


Z największym skupieniem słuchałem co mówi profesor McGonagall. Słowa wydobywały się z niej zdecydowanie za szybko i połowy nie rozumiałem. W mojej notatce brakowało co najmniej kilkunastu ważnych wyrażeń. Zerknąłem do zeszytu Dorcas - wszystko było zapisane starannych, schludnych pismem. Zażenowany moimi bazgrołami skończyłem cokolwiek zapisywać. I tak będę się uczył z moją przyjaciółką. Nie wiem jak ona to robiła, ale nic jej nie sprawiało trudności. Była jedną z najlepszych uczennic w szkole. Na dodatek, była taka silna. Na raz straciła rodziców i najbliższą przyjaciółkę. Jeszcze po tylu strasznych rzeczach potrafi się uśmiechać i sprawiać radość innym.

Dorcas jest mi najbliższą osobą. Ciężko to mówić, ale nawet chłopaki nie znają mnie tak, jak ona. Wiem, że mnie nigdy nie opuści. Na początku trudno było mi uwierzyć, że taka piękna dziewczyna chce się przyjaźnić z grubym i cichym chłopakiem. Ale jak widać, przeciwieństwa się przyciągają.
Często nachodzą mnie takie myśli, co o mnie sądzi Dorcas. Czy patrzy na mnie jak na przyjaciela czy kogoś więcej. Czy może tak samo jak ja, marzy o kimś, kto da jej miłość, wsparcie. Chciałbym, aby w moim przypadku to była ona.
Moje przemyślenia przerwało szturchnięcie w ramię.

- Peter, słuchaj co mówi McGonagall. Potem nic nie umiesz - powiedziała moja przyjaciółka i szybko wróciła do słuchania profesorki. Ja natomiast zwróciłem oczy na dziewczynę i odpłynąłem.






- Patrz, to jest bardzo prosty ruch dłonią. - Obróciła nadgarstkiem i zrobiła delikatny skręt w prawo. Na pozór proste, ale nie dla mnie.


- Nie umiem tego Dorcas, a w połączeniu z tą trudną wymową to nie lada wyzwanie. Jak mam się skupić na dwóch rzeczach jednocześnie? - mruknąłem i oparłem głowę na rękach. Dorcas delikatnie zmarszczyła czoło i cichutko zaśmiała się pod nosem.


- Na pewno to potrafisz, tylko w siebie nie wierzysz. Ja wiem, że to zrobisz i ci się uda. - Zaczęła pakować swoje książki do torby i powoli wstała z krzesła. - Wybacz, ale jeden z twoich kolegów także potrzebuje mojej pomocy. Zostań jeszcze w bibliotece, na spokojnie powtórz to zaklęcie i spotkamy się na kolacji.


Gdy wyszła z biblioteki, zabrałem się ostro do pracy. Pokażę Dorcas, że naprawdę coś potrafię. Jak szło to zaklęcie? A ten skomplikowany ruch ręką? Znowu zapomniałem najprostszej czynności. Gdyby dalej tu była ze mną, przypomniałaby mi o tym. A tak w ogóle, komu ona niby pomaga? Remus odpada, bo to jest chodząca encyklopedia, James też ostatnio wziął się za naukę i na lekcjach błyszczy, a Syriusz nie potrzebuje się uczyć, bo jemu wszystko tak łatwo wchodzi do głowy. Ciekawe, bardzo ciekawe.


Zmęczony powtarzaniem coraz to trudniejszych zaklęć postanowiłem skończyć na dzisiaj naukę. Cicho wstałem z krzesła, wziąłem wszystkie moje książki i wyszedłem z biblioteki. Miałem jeszcze godzinę do spotkania się z Dorcas w Sali, więc skierowałem się do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Kilka kroków za biblioteką spotkałem Remusa, który nerwowo poprawiał swoją koszulkę. Podszedłem do niego, a gdy mnie zobaczył, jego oczy pokazywały przerażenie.


- Cześć Glizdek. Co ty tu robisz? - spytał się niespokojnie.


- Właśnie wracam z biblioteki i idę do Dormitorium. Dołączysz do mnie?


Remus znacznie się speszył i zaczął podreptywać w miejscu.


- Postoję sobie tutaj. Ładna jest dzisiaj pogoda, nie? - powiedział po czym uśmiechnął się krzywo. Chyba się zorientował, że jego wypowiedź kompletnie nie miała sensu.


- Okej, ja już pójdę. Jak się źle czujesz, to idź do Skrzydła Szpitalnego okej? - Remus szybko pokiwał głową i najwidoczniej poczuł ulgę, że zostawiam go samego. Później z nim pogadam i dowiem się, o co chodzi.


Dalsza droga minęła bez większych przygód. Do obiadu zostało jeszcze pół godziny, a szansa na spędzenie czasu z Dorcas napawała mnie radością. Przyspieszyłem kroku i za parę minut zobaczyłem wejście do Pokoju Wspólnego. Gdy wszedłem do środka, pierwsze co mnie uderzyło to ciepło i głośny śmiech mojej przyjaciółki. Siedziała przy kominku bawiąc się swoimi włosami. Nawet dobrze, że się pospieszyłem, możemy razem z Dorcas pójść na kolację. Uśmiech schodził mi z twarzy, gdy coraz to bardziej przybliżałem się do dziewczyny. Dorcas w najlepsze bawiła się z Syriuszem, który siedział na podłodze. Przed nim leżały grube książki, które przeznaczone były do nauki, a służyły jako podpórka pod nogi Dorcas. Czyli to Łapa tak bardzo potrzebował korepetycji od najpiękniejszej dziewczyny na szóstym roku. Zmarszczyłem brwi, przecież Syriusz nie potrzebuje żadnej pomocy w lekcjach, we wszystkim jest bardzo dobry. Para najwyraźniej mnie nie zauważyła. Już miałem obrócić się na pięcie i iść do Wielkiej Sali, gdy Dorcas obróciła się w moją stronę.


- Peter! Kiedy tu wszedłeś? Wiesz, pomagałam Syriuszowi w tym zaklęciu, co tobie, ale jakoś przegadaliśmy cały wieczór. Jak ci poszła nauka? - spytała posyłając mi jeden z najpiękniejszy uśmiechów na świecie.


-  Świetnie! Jestem teraz najlepszy! - Zaśmiałem się nerwowo i usiadłem obok Dorcas.


- No jasne Peter - rzekła i powiedziała - idziemy na kolację?


- Już idziemy - powiedzieliśmy równocześnie z Syriuszem. Patrzyliśmy się na siebie nieodgadnionym wzrokiem, jakbyśmy toczyli walkę o kawałek mięsa. Naszą niewidzialną sprzeczkę przerwała Dorcas.


- Chłopaki, idziecie czy dalej będziecie się patrzyli na siebie jak zakochani na randce? - powiedziała i roześmiała się głośno.


W drodze do Wielkiej Sali trzymałem się z tyłu. Widziałem, że Dorcas świetnie bawi się w towarzystwie Blacka, a ja nie byłem jej zbytnio potrzebny. Na kolacji zjadłem samotnie posiłek i szybko wróciłem do Dormitorium.

Godzinę później do pokoju wpadł zdyszany, podekscytowany Syriusz.

- Wiesz co Peter, z żadną dziewczyną mi się tak dobrze nie rozmawiało jak z Dorcas. Ona jest taka inteligentna, urocza, piękna. Jak myślisz, podobam jej się? - Spojrzał na mnie wyczekujacym wzrokiem. - Jesteś z nią bliżej niż ja, mówi coś o mnie?


- Nie za bardzo. Wcześniej nie zwracałeś na nią zbytniej uwagi, więc o tobie nie mówiła - powiedziałem z ukłuciem zazdrości. Nie może mi odebrać Dorcas! Ona jest moją przyjaciółką, a już niedługo się to zmieni. W czym Łapa jest lepszy ode mnie? To Dorcas spędza ze mną całe dnie, to mi się zwierza, to ja ją pocieszam.


- Jeszcze zobaczysz Peter. Dorcas będzie moją dziewczyną. Idę z nią jeszcze posiedzieć, dobranoc. - Mrugnął porozumiewawczo i zbiegł na dół. Syriusz jeszcze nie wiedział, ale właśnie w tej chwili zacząłem z nim wojnę i zamierzam ją wygrać.


niedziela, 3 lipca 2016

Rozdział 10

Kiedyś usłyszałam bardzo mądre słowa: docenisz daną rzecz, gdy ją stracisz. Powiedziała to moja siostra, gdy latem bawiłyśmy się na łące. Pamiętam to jak dziś. Słońce ogrzewało pełne policzki, a delikatny wiatr rozwiewał nam włosy. Czułam się wtedy taka bezpieczna, kochana. Gdy straciłam Petunię, płakałam w poduszkę całą noc. Dotarło do mnie, że już nigdy moja siostra nie spojrzy na mnie przepełnionymi miłością oczami. Dopiero gdy sobie to uświadomiłam, poczułam ogromną pustkę po tym, czego nie ma i nie będzie.

Do ośrodka przybyłam w dzień rozmowy z dyrektorem. Było to miejsce, gdzie mugole oddawali swoich starych rodziców, gdy nie mogli się nimi opiekować. Ja miałam być ich opiekunką, rozmawiać i zajmować się nimi. Nie wiedziałam ile tu będę, ale czułam, że szybko do Hogwartu nie wrócę.

Gdybym miała teraz siedzieć w Wielkiej Sali i patrzeć na roześmianych uczniów, którzy cieszyli się pełnią życia - rozpłakałabym się. Nie dałabym sobie rady z myślą, że chciałam im to odebrać. Drugą sprawą są moi byli przyjaciele. Jedno spojrzenie od nich, a wszystko bym wyczytała: ból, cierpienie, złość, nienawiść. Mój koszmar, który często nawiedzał mnie w nocy, stałby się prawdą. Najbliższe mi osoby odwrócą się ode mnie, gdy dowiedzą się, co chciałam zrobić. Doskonale wiem, że nie zasługuje na nic, co dobre.

***


- Witajcie moi drodzy w Nowym Roku! Mam nadzieję, że wypoczęliście w gronie rodziny i jesteście pełni energii, by zacząć nowy semestr. - Donośny głos Dumbledore'a wypełnił Wielką Salę. Dopiero gdy przekroczyłem ponownie próg Hogwartu, zauważyłem, jak bardzo za nim tęskniłem.


To były piękne święta. Spędziłem cudowny czas z moimi kochanymi przyjaciółmi. Tylko dzięki nim czerpię radość z życia i to oni dają mi nadzieję na lepsze jutro.

Wszystko byłoby idealne, gdyby nie jeden aspekt. Oprócz chłopaków i Dorcas, moją bliską przyjaciółką jest Lily. Rozumiemy się jak nikt. Doskonale wiem, kiedy ma zły humor i potrzebuje wsparcia, a kiedy pragnie chwili spokoju.
Widziałem, że przez ostatnie kilka miesięcy się zmieniła. Zauważyłem jej inne zachowanie, a nic nie zrobiłem, aby dowiedzieć się co się dzieje. Jako przyjaciel powinienem. Nie ważne, że nie chciała ze mną rozmawiać, nie chciała mnie znać. Gdy domyśliła się, że jestem wilkołakiem, nie opuściła mnie. Powinienem zrobić tak samo i nigdy się od niej nie odwrócić.

Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk sztućców. Obok mnie Peter zajadał się schabem ze śliwką, a naprzeciwko James i Syriusz gorączkowo szeptali. Dorcas siedziała kilka siedzenia dalej z koleżankami. Wypatrywałem rudej czupryny, ale nigdzie nie mogłem jej zauważyć. Mój wzrok spoczął na roześmianej twarzy Jamesa. Znowu coś z Łapą kombinowali. Zawsze ci dwaj trzymali się razem. Wszystko robili wspólnie. Ale od pewnego czasu Rogacz inaczej się zachowuje. Nie mogę powiedzieć, że wydoroślał, ale spoważniał i do niektórych spraw nie podchodzi jak stary, zwariowany James. Jak byliśmy w domu u Rogacza, podsłuchałem jego rozmowę z Syriuszem. Sposób, jaki James wypowiadał się o Lily byl jednocześnie piękny, ale i smutny. W chwili, gdy powiedział, że ją prawdziwie kocha zdałem sobie sprawę z jego uczucia. Jest to ogromne poświęcenie, zrezygnować ze swojego szczęścia na rzecz ukochanej osoby.

Po nieudanych poszukiwaniach nałożyłem sobie jedzenia i zacząłem pałaszować. Byłem głodny jak wilk, dosłownie.





- Znowu trzeba się uczyć... Ta przerwa świąteczna tak szybko minęła - westchnął Black i ciężko opadł na fotel w Pokoju Wspólnym. Na podłokietniku usiadła Dorcas ze wzrokiem utkwionym nad kominkiem.


- A ja się zastanawiam od początku kolacji gdzie jest Lily. Dziewczyny mówiły, że od Sylwestra jej nie widziały. A jak coś się jej stało? Ten Hodder jest taki podejrzany. - Oczy już się jej zaszkliły, a ręce nerwowo się zatrzęsły.


- Oh, daj spokój z tą rudą lalą. Nie jest warta twoich łez ślicznotko. - Na dźwięk tego zdrobnienia Glizdogon niespokojnie poruszył się na kanapie. Chłopak już otwierał usta, ale przeszkodziło mu nagłe wtargnięcie profesor McGonagall.


- Potter, Black, Lupin, Pettigrew, Meadowes, do dyrektora. I to natychmiast. - Po czym zarzuciła swoją długą szatą i wyszła z Pokoju Wspólnego. My, czym prędzej ruszyliśmy do gabinetu Dumbledore'a.


W środku było bardzo przytulnie. Chociaż bywaliśmy tutaj stałymi bywalcami ze względu na pogadanki na temat kawałów, gabinet cały czas zmieniał swoje wnętrze.


- Usiadźcie moi drodzy. - Wskazał na krzesła naprzeciw swojego fotela, ale on sam nie usiadł. - Mam dla was pewną informację. Uważam, że was dotyczy.


- Panie dyrektorze, jeśli chodzi wygolenie kotki pana Filcha, to nie była ich wina, tylko moja. - Syriusz wskazywał palcem na siebie i błagalnym wzrokiem patrzył na dyrektora.


- Nie o to mi chodziło panie Black, ale dziękuję za przyznanie się. Kara będzie później wydzielona. - Uśmiechnął się i rzekł - Sprowadziłem was tutaj z powodu Lily.


- Jeżeli szedłem tutaj tylko po to, aby słuchać co stało się tej rudej, wrednej dziewczynie, to chcę już stąd wyjść! - Syriusz gwałtownie wstał i patrzył złowrogo na Dumbledore.


- Syriusz, siadaj. Nie robisz na nikim wrażenia - rzekł spokojnie James. - Niech profesor wybaczy, mój przyjaciel przechodzi trudny okres dojrzewania. Rozumie pan, dzieci. - Na dźwięk tego dobrego żartu cichutku zaśmiałem się pod nosem. Zauważyłem, że dyrektor także miał delikatny uśmiech na ustach.


- Dziękuję panie Potter. Wracając do Lily, mam dla was jednocześnie smutną i radosną wiadomość. Podczas waszej nieobecności, w Hogsmeade doszło do włamania i ataku na starszego sprzedawcę. Sprawcy chcieli wykraść bardzo czarnomagiczny eliksir, który powoli i na pierwszy rzut oka niezauważalnie niszczy wszystkie komórki nerwowe człowieka i doprowadza do śmierci. Dokonali tego dwaj nasi uczniowie. - Spojrzałem ze strachem na Dorcas, a ona, jak w transie, delikatnie kiwała głową. - Byli to Lily i Jack Hodder.


Tego było już za wiele. Jak Lily mogła taką straszną rzecz zrobić? Sam gwałtownie wstałem i chciałem coś powiedzieć, ale dyrektor uciszył mnie jednym skinieniem dłoni.


- Dajcie mi dokończyć! Obserwowałem Lily od dłuższego czasu i zauważyłem zmianę w jej zachowaniu. Coraz częściej spotykałem ją, jak sama przechadzała się po zamku. Pewnej nocy odbyłem z nią rozmowę i uwierzcie mi, zobaczyłem w niej dawną Lily. Owszem, razem z Jackiem wtargnęła na teren sklepu, ale potem uratowała sprzedawcę, a Hoddera oddała w moje ręce.


- Dla kogo przeznaczony był ten straszny eliksir? - spytał się drżącym głosem Peter.


- Całą tę akcję zaplanował Lord Voldemort. Jak wiadomo, od początku swojej działalności chce mnie zgładzić. - Obrócił się do nas plecami i powiedział - był to eliksir dla mnie.


W gabinecie zapadła grobowa cisza. Każdy z nas analizował każde słowo wypowiedziane przez profesora. Jeżeli to wszystko jest prawda, nikt nie jest już bezpieczny.


- Oczywiście, pana Hoddera ukarałem pobytem u moich znajomych, będzie pomagał im w codziennych czynnościach. - Zadziwiające, jak Dumbledore umie zmienić temat. - Lily także musiała odbyć swoją karę. Zaproponowałem jej wyjazd z Hogwartu do ośrodka, gdzie będzie opiekować się starszymi ludźmi. Zgodziła się i natychmiast po naszej rozmowie spakowała walizki i wczoraj opuściła teren Hogwartu.


- Ale dlaczego tak szybko chciała wyjechać? Chcemy z nią porozmawiać. Przecież wybaczylibyśmy jej, przyjęlibyśmy ją spowrotem do nas! - tym razem James zabrał głos i żałośnie patrzył w kierunku profesora.


- Uważam, ze potrzebowała tego. I uprzedzając wasze pytania, wróci wtedy, kiedy poczuje się na siłach stanąć przed wami. Rozmowę uważam za zakończoną. - Pokazał nam dłonią drzwi i powiedział - tylko proszę, nie rozpowiadajcie tego po całej szkole. Dobranoc.


Jak jeden mąż wstaliśmy z krzeseł i skierowaliśmy się ku wyjściu. Drogę do dormitorium przebyliśmy w ciszy. Żadne z nas nie mogło uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszało. Jednocześnie, byłem wkurzony na Lily za napad na ten sklep, ale i dumny, że w samą porę zorientowała się, że robi źle.


- Co o tym myślicie chłopaki? - spytała się Dorcas, gdy już dotarliśmy do Pokoju Wspólnego.


- Może uratowała tego sprzedawcę, ale to nie zmienia faktu, że prowadziła się z wrogiem jednocześnie nas zdradzając. Nie wierzę, że tak nagle do nas powróciła - rzekł niedbale Syriusz po czym położył na stole nogi.


- Ale skąd wiesz, że już od dłuższego czasu zrozumiała swój błąd, ale nie wiedziała, jak go naprawić?


- Glizdogon, zamknij się... - odpowiedział Black i już miał coś dopowiedzieć, ale cichy głos z głębi pomieszczenia mu przerwał.


- Stop. Nie możemy wyciągać żadnych wniosków. Wszystkiego dowiemy się od Lily, gdy wróci. Mam nadzieję, że postąpicie jak ja, i przyjmiecie ją z otwartymi rękami. Przyjaciołom zawsze trzeba wybaczać. Zapamiętajcie to. - Wstał z fotela, włożył ręce do kieszeni, popatrzał na nas swoimi orzechowymi oczami i ruszył do swojego Dormitorium. Po tym wszystkim Syriusz wybiegł zdenerwowany z Pokoju Wspólnego, a Dorcas i Peter siedli razem na kanapie i cicho rozmawiali.

Po kilkunastu bezczynnych minutach wspiąłem się do Dormitorium. James, który chwilę temu był nadwyraz spokojny, teraz siedział z założonymi rękami na parapecie. Podszedłem do niego kładąc mu dłoń na ramieniu. Momentalnie podniósł wzrok na mnie i już wszystko wiedziałem. W jego oczach dostrzegłem żal, ból, cierpienie. Na co dzień nosił żelazną maskę, która skrywała jego cierpienia. Przed chwilą, tam w Pokoju Wspólnym, był taki pewny siebie i spokojny. Jaki ze mnie przyjaciel, że nie zauważyłem, że coś jest nie tak.

- Rogacz, co się dzieje? - spytałem się powoli czekając na reakcję czarnowłosego. Nie robiąc gwałtownych ruchów usiadłem obok Jamesa na parapecie.


- Już nie wiem co czuję Luniek. Z jednej strony ogromnie się cieszę, że Lily jest po naszej stronie. To jest cudowne. Z drugiej strony, wiem, że jak tu wróci, nic między nami się nie zmieni. Dalej będzie patrzyła na mnie tak, jak wcześniej. Dalej będzie nagradzała mnie szlabanami za najmniejszy żart. Dalej mnie nie... - Zawahał się i widziałem, że sprawia mu to cierpienie. - Dalej mnie nie pokocha.


- Nie możesz się załamywać James. Jesteś świetnym chłopakiem i uwierz mi, jest masa dziewczyn, które marzą, żeby być z tobą.


- Ale ja chcę być tylko z nią! - żałośnie krzyknął i gorzko zaszchlochał.


- Nie zawsze dostajemy od losu to, co chcemy. - Na myśl o moim wilkołactwie wstrząsnął mną dreszcz. James to zauważył i po chwili zamknęliśmy się w męskim uścisku. Żadnych słów już nie potrzebowaliśmy. Wystarczyła nam nasza obecność.


- Remus - rzekł James delikatnie zmniejszając uścisk - dzięki za rozmowę. Od wielu miesięcy, ale też dzięki rozmowie z tobą, uświadomiłem sobie jedną rzecz. Miłość nie jest jednostronna. Aby była prawdziwa, obie strony muszą się kochać. Ja wiem, że Lily mnie nigdy nie pokocha. Dlatego pozwolę jej na szczęście z innym chłopakiem. Mam nadzieję, że będzie szczęśliwa bardziej niż ja. - Ostatnie słowa wyszeptał tak cicho, że tylko ja i on mogliśmy to usłyszeć. W tamtej chwili zrozumiałem, jak wielką miłością obdarza Lily i jak bardzo się dla niej poświęca. Delikatnie wzruszony wstałem z parapetu, znowu położyłem dłoń na jego ramieniu i ruszyłem do swojego łóżka. Jedynie sen może zakończyć ten pełen wrażeń dzień.





Tak jak już mówiłam, w wakacje rozdziały będę co tydzień. Przynajmniej się postaram.

Zapraszam każdą osobę czytającą do zostawienia komentarza. Proszę.