Strony

sobota, 25 czerwca 2016

Rozdział 9

Ludzie wyróżniają się na tle innych zwierząt tym, że mają wybór. Jednak nigdy się nie dowiedzą, co by było, gdyby wybrali inną opcję.

Wmawiałam sobie przez dłuższy okres czasu, że ja nie miałam wyboru, że tak musiało się stać. Oprócz ludzi dookoła mnie okłamywałam samą siebie. Teraz wiem, że postąpiłabym inaczej, zmieniłabym bieg wydarzeń. Nie zraniłabym bliskich sobie przyjaciół, nie zawiodłabym nauczycieli. Teraz to zrozumiałam, ale czy to ważne?




Trzydziesty pierwszy grudnia nadszedł niesamowicie szybko. To dzisiaj miała się odbyć misja, w której brałam udział. Gdy otworzyłam oczy tego ranka, mój wzrok przykłuły ciemne chmury krążące nad Hogwartem. Ta pogoda doskonale odzwierciedlała mój nastrój. Ziewnęłam i powoli wstałam z łóżka kierując się do łazienki. Gdy spojrzałam w lustro, zobaczyłam najgorszy widok w moim życiu. Przede mną stała dziewczyna wyglądająca dokładnie tak samo jak ja, ale to nie była Lily Evans. To był potwór, który będzie przyczyniał się do siejenia zła, rozlewu krwi i śmierci. Brzydziłam się swoim ciałem, umysłem, duszą. Mogłam w tej chwili umrzeć i doskonale wiedziałam, że nikt by po mnie nie zapłakał.


Cały dzień spędziłam w moim dormitorium samotnie. Nie chciałam widzieć żadnego ucznia, nie umiałabym spojrzeć mu w oczy.

Po dłuższym rozmyślaniu postanowiłam posprzątać w swoim kufrze. Znalazłam szukaną kiedyś przeze mnie książkę i apaszkę Dorcas, która zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Moją uwagę zwróciło zdjęcie naszej niegdyś nierozłącznej paczki: Dorcas przytulającej się z Peterem, Syriusza tarzającego się ze śmiechu na trawie, Remusa z książką i mnie, gdzie James stał z tyłu i robił mi rogi. Zdjęcie to zrobiła nam McGonagall na pamiątkę naszej przyjaźni. Gorycz wypełniła moje serce na myśl, że zdradziłam moich przyjaciół. Gdybym potrafiła, cofnęłabym czas i postąpiła zupełnie inaczej.

Z Jackiem umówiłam się o dwudziestej przed wejściem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Misja dokładnie zaczynała się o północy, wtedy wszyscy będą spać i będziemy mogli w spokoju działać. Do tej pory Hodder nie powiedział mi, co będę robić. Nie mogąc już wytrzymać z nerwów, wyszłam godzinę wcześniej i ruszyłam w kierunku lochów. Tej nocy księżyc i gwiazdy zostały przysłonięte przez chmury. Gdy byłam już obok wejścia usłyszałam rozmowę między dwoma chłopakami. Schowałam się za ścianą tak, by mnie nie zauważyli.


- A jak ten starzec nie odda tego eliksiru? Co wtedy zrobimy? - Usłyszałam męski szept.


- Wtedy go będziesz musiał zabić Hodder. Nie ma innego wyboru. Dobrze wiesz, że ten eliksir to jedyna szansa, by zabić tego głupca Dumbledore'a. Wtedy Voldemort przejmie szkołę i wytępi z niej mugolaków i mieszańców. Musisz go zabić.


- Albo zrobi to Evans, będzie miała lepszy start u Czarnego Pana. - Ten sam męski, ale już drżący szept rozniósł się po korytarzu. Już wiedziałam do kogo należy. Jak on mógł tak pomyśleć? Nie zabije żadnego człowieka. Nie pozwolę na to, za długo patrzyłam, jak oddalają się ode mnie moi bliscy. I do tego Dumbledore. Muszę go ostrzec!

Ile sił w nogach wybiegłam z lochów w kierunku gabinetu dyrektora. Gdy stanęłam przed drzwiami, zorientowałam się, że nie znam hasła, ale nagle wejście samo się otworzyło i weszłam do środka. Od ostatniego razu gdy tu byłam, nic się nie zmieniło. Na ścianach wisiały obrazy z byłymi dyrektorami Hogwartu, a Fawkes słodko spał. Zauważyłam Dumbledore'a stojącego przy oknie. Był taki spokojny, nie mający pojęcia o nadchodzącym niebezpieczeństwie.

- Dobry wieczór panie dyrektorze.


Dumbledore natychmiast się obrócił i spojrzał na mnie zdziwionymi oczami.


- Witaj Lily. Długo na ciebie czekałem. Co cię do mnie sprowadza?


- Popełniłam błąd - mówiąc to, czułam się jak zdrajca. - Podjęłam wiele złych decyzji. Brzydzę się sobą. Może mi dyrektor nie uwierzyć, ale Ślizgoni mają jakąś misję powierzoną od samego Voldemorta. - Twarz Dumbledore'a zmieniła się z łagodnej na wystraszoną. - Nie wiem dokładnie na czym polega, ale mają coś ukraść, a potem... - słowa ugrzęzły mi w gardle - mają Pana zabić.


Kończąc moją wypowiedź miałam łzy w oczach. Gdy w końcu odważyłam się podnieść wzrok, spotkało mnie niemałe zaskoczenie. Dumbledore patrzył się na mnie z pełnym uśmiechem na twarzy, a w oczach zauważyłam wesołe iskry.


- Wiesz dlaczego zamiast panikować, cieszę się niemiłosiernie? - Pokiwałam przecząco głową. - Moja droga, jesteś jedną z najzdolniejszych uczniów tej szkoły. Miałaś w swoim życiu upadki, ale pamiętaj, po burzy zawsze następuje tęcza. Cieszę się, że mi to wszystko powiedziałaś, ale najbardziej raduje mnie fakt, że w końcu jesteś z nami Lily. - Wziął głęboki oddech i rzekł - nawet nie masz pojęcia, jak ważną osobą jesteś w magicznym świecie.


- Po tym, jak się zachowywałam, powinnam wrócić do mugolskiego świata z wyczyszczoną pamięcią.


- Wiesz, też kiedyś popełniłem błąd, którego brzydzę się do dziś. Ale w porę się zreflektowałem, i teraz jestem tu, gdzie jestem. Pamiętaj, jesteś bardzo wartościową czarownicą. - Spojrzał na mnie przepełnionymi miłością oczami. - Dobra, koniec tego dobrego, trzeba przygotować plan. I ty - wskazał na mnie palcem - mi pomożesz.




Wieczór był nieprzyjemnie chłodny, a ciemne chmury dalej zakrywały księżyc. Zapowiadało się coś naprawdę strasznego.

Zziębnieta, dygocząca ze strachu szłam szybkim krokiem za Jackiem, Lucjuszem i Bellatriks. Trójka Ślizgonów szła razem na przodzie cicho ze sobą rozmawiając. Gdy dotarliśmy za bramy Hogwartu, Jack złapał mnie za rękę i popatrzył na mnie podnieconym wzrokiem. Po chwili poczułam dziwne skręcenie żołądka, jakby ktoś mnie zmiażdżył do rozmiaru muchy. Otworzyłam oczy i zobaczyłam dotąd nieznaną mi ulicę.

- Gdzie jesteśmy Jack?


- Ulica Śmiertelnego Nokturnu. - Coś ta nazwa mi mówiła, ale nie wiedziałam co. - Kierujemy się do sklepu Borgina i Burkesa.


Sklep, o którym mówił Hodder nie zachęcał do wejścia i do zakupu. Był to dosyć zaniedbany lokal z dziwnymi rzeczami na wystawie. Dzięki nałożonej na mnie nawigacji Dumbledore widział, gdzie jestem. Teraz czekać tylko rozwinięcie akcji.


- Hodder, Evans! Wchodzicie pierwsi, grzecznie prosicie o eliksir, a my stoimy na czatach - syknęła Bellatriks i dosyć mocno popchnęła mnie do przodu.


Drżącymi dłońmi pchnęłam ciemne drzwi sklepu i powoli weszłam. Za mną szedł, równie wystraszony, Jack. W całym pomieszczeniu panował mrok, a zapach stęchlizny drażnił nos. Jedynie mała lampa stała na ladzie w środkowej części lokalu. Podeszłam do owej lady i zadzwoniłam dzwoneczkiem, który sygnalizował przybycie klienta. Od razu, jakby spod ziemi, wyrósł sprzedawca, jak się potem okazało, Bill Larson. W słabym świetle lampy widziałam jego szramę na czole, która ciągnęła się za ucho; jego skóra wyglądała, jakby była w trakcie gnicia, tak samo jak cały ten sklep; usta wykrzywione były w uśmiechu, który przez wyszczerbione zęby wyglądały na krzywy grymas.


- Czego? -  Gardłowy, nieprzyjemny głos dotarł do moich uszu. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz, gdy pomyślałam o tym, że to może są ostatnie słowa pana Billa.


- Poproszę Perdecellam Nervus*.


- Czy ty wiesz co to jest? Jakie są skutki jego użycia? Nigdy Ci tego nie dam, nigdy! - Pan Larson wpadł w furię, wszystkie rzeczy, co były na ladzie zrzucił ręką, a towarzyszyły temu wyzwiska w naszym kierunku. Nagle mój chłopak syknął:


- Nie ruszaj się, Bill. Chyba, że chcesz umrzeć. - Zauważyłam w ciemności wyciągniętą różdżkę Hoddera skierowaną w sprzedawcę.


- Nic mi nie zrobisz. Jesteś słabym robakiem, który ten, kto cię przysłał zgniecie butem. A gdy nie dostaniesz tego eliksiru, tak właśnie się stanie. - Głos starca był mocny i potężny, roznosił się po całym sklepie i wydawało się, że po całej Ulicy Śmiertelnego Doktrynu. - Celuj prosto w mą pierś chłopcze.


Gdy Jack wypowiadał niewybaczalne zaklęcie, coś we mnie pękło. Nie wiem co to było, ale czułam jakby niewidzialna siła spływa na mnie tworząc z wystraszonej dziewczyny silną czarownicę. W jednym momencie przystawiłam końcówkę mojej różdżki do gardła Hoddera i powiedziałam:


- Odłóż różdżkę Jack i wróćmy do Hogwartu. Nikomu nic nie powiem.


- Co?! Mam wrócić do Hogwartu? Nie mam po co wracać bez tego eliksiru! Nie rozumiesz?! On mnie zabije. Pomóż mi, Lily! - Pełne żalu oczy Jacka prosiły mnie o pomoc. Miałam ogromne wahania, ale zdecydowanym ruchem różdżki odrzuciłam Jacka do tyłu tak, że wpadł na starą szafę jednocześnie zrzucając z niej dziwne substancje. Starzec był najwyraźniej w amoku, że nie zaczął krzyczeć o zniszczeniu jego sklepu.


Zaklęcie, które wypowiedziałam wyciągnęło ze mnie całą moc. Zachwiałam się niebezpiecznie upadając na zimną posadzkę sklepu. Z oczu płynęły mi łzy, a ból rozrywał moją głowę od środka. Siedziałabym tam wieki, dopóki czyjeś silne ręce mnie podniosły. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa, więc skorzystałam z ramienia tejże osoby i z trudem wyszłam ze sklepu. Świeże powietrze od razy mnie ożywiło, a obraz się polepszył. Zauważyłam przed sobą nie kogo innego jak profesora Dumbledore'a.




Otworzyłam powoli oczy, ale musiałam je zamknąć pod wpływem jasnego światła. Ból głowy dalej mi doskwierał, ale czułam się dobrze.


- Dzień dobry Lily. - Miły głos Dumbledore'a dotarł do moich uszu.


- Co się stało dyrektorze? Gdzie jesteśmy? Co z Jackiem? Wszystko w porządku? - Potok pytań bez odpowiedzi nasuwała mi się na myśl.


- Jesteśmy w Hogwarcie, bezpieczni, nic nam nie grozi. Pan Hodder, no cóż, zostanie zawieszony w prawach ucznia oraz spędzi kilka miesięcy u moich znajomych charłaków jako pomoc domowa. Myślę, że to będzie dla niego wystarczającą kara. Widziałem także jakieś dwie osoby stojące przed sklepem, ale gdy tylko mnie zauważyły, szybko uciekły. - Zawiesił na chwilę głos, po czym rzekł - Lily, cieszę się, że tak postąpiłaś. Uratowałaś sporo istnień przez twój akt odwagi. - Spuściłam głowę z zarumienionymi policzkami.


- Dobrze pan wie, że nie zasługuje na pochwałę i nagrodę. Zachowałam się jak jedna z nich. Tak długo czekałam z tym, mogłam wcześniej o tym panu powiedzieć. - Łzy pomału spływały po gorących policzkach. Od pewnego czasu stałam się bardzo nerwowa i silne emocje wywołują u mnie płacz, przez co czuję się jak słaba, nic nieznacząca dziewczyna.


- Prawda, mogłaś. Ale w ostatnim momencie postąpiłaś słusznie i ogromnie się z tego cieszę. - Podniosłam głowę i posłałam delikatny uśmiech w stronę dyrektora. - Ale uważam, że powinnaś odpocząć od szkoły, od tych wszystkich wspomnień - zmarszczyłam brwi na słowa dyrektora. - Proponuję ci wyjazd na kilka miesięcy, tak samo jak u pana Hoddera. Będziesz mogła odpocząć, zregenerować siły, a przede wszystkim przemyśleć pewne sprawy, doskonale wiemy, o jakie sprawy chodzi. Oczywiście, ty jak i pan Hodder będziecie w innych miejscach. Myślę, że wyjdzie to na dobre.


- Zgadzam się, to najlepsze wyjście z tej sytuacji. - Musiałam przyznać, że ten pomysł mi się spodobał. - Czy mogłabym już dzisiaj wyjechać? Jutro wracają wszyscy do Hogwartu, nie chce się z nimi spotkać, nie dam rady spojrzeć im w oczy.


Dyrektor lekko skinął głową, po czym wstałam z fotelu i ruszyłam ku wyjściu z gabinetu. Jak najszybciej dotarłam do mojego dormitorium, spakowałam walizkę i byłam gotowa wkroczyć w nowy etap mojego życia. Obiecuję sobie, że niczego nie zepsuje i już nikt przeze mnie nie będzie cierpiał. Taki jest mój wybór i cokolwiek by się nie działo, nie będę go żałować.


* z łac. perdere - zniszczyć,

nervi cellam - komórka nerwowa.
Eliksir ten powoduje powolne niszczenie komórek nerwowowych, a następnie śmierć. Eliksir wymyślony przeze mnie.




Witajcie w kolejnym rozdziale! Mam nadzieję, że cieszycie się, że Lily spowrotem jest "normalna".

Zapraszam do głosowania, ale przede wszystkim do komentowania :)

wtorek, 7 czerwca 2016

Rozdział 8

W Dolinie Godryka święta zawsze były nadzwyczajne. Gdy zapadał zmrok, we wszystkich oknach paliły się lampiony, a mieszkańcy wychodzili na ulicę, by złożyć sobie życzenia. Słychać wtedy było pełno rozmów, a szczere uśmiechy nie schodziły z twarzy. I starzy, i młodzi zamykali się w gorącym uścisku. Była to okazja, aby się zbliżyć i na chwilę ze sobą porozmawiać. Każda z tamtych osób czuła się bezpiecznie we własnych gronie. 

Razem z Syriuszem wyszliśmy jak zawsze na ulicę, jednak nikogo nie było. Wszyscy sąsiedzi siedzieli w domach, a w oknach nie paliły się świece. Zrezygnowani ze spuszczonymi głowami wróciliśmy do domu. W progu stała mama z delikatnym uśmiechem. 

- Czemu nikt nie wyszedł mamo? - spytałem się. - To była tradycja w Dolinie. Zawsze sobie składaliśmy życzenia. 

- James, wiesz jakie nastąpiły czasy. Każdy obawia się ataku Voldemorta. Pamiętaj, że już nigdzie nie jest bezpiecznie - po tych słowach obróciła się do nas plecami i wróciła do kuchni. Ostatnie zdanie matki towarzyszyło mi przez resztę wieczoru. 

Po wyśmienitej kolacji wraz z rodzicami i Syriuszem rozłożyliśmy się na skórzanych kanapach w salonie. Słychać było tylko trzaskanie ognia w kominku. Z Łapą położyliśmy nogi na stół. Oczywiście, moja mama miała już na nas nakrzyczeć, ale ojciec uciszył ją pocałunkiem w policzek. Po kilkunastu minutach rodzice poszli się położyć. Ucieszyłem się, bo od rana nie byłem z Syriuszem sam na sam. 

- Kocham święta, Syri. 

- A ja myślałem, że Lily Evans - odpowiedział i zaśmiał się donośnym głosem. Mi nie było do śmiechu. Teraz nie wiedziałem, jakie uczucia palam do Lily. 

- Ej, co jest Rogacz? Co tak zmarkotniałeś? 

Spojrzałem na ciągle uśmiechniętą twarz mojego przyjaciela. 

- Nie wiem, czy to wszystko ma sens. Czy ja i Lily mielibyśmy przyszłość. Może to była po prostu jakaś psychiczna chęć bycia przy niej? Może tak ma właśnie być. Jak zauważyłeś, Lily ogromnie się zmieniła. I nic nie wskazuje na to, że do nas powróci. Ona wybrała już swoją drogę i jak ma być szczęśliwa, to niech tak zostanie. 

Spojrzałem po raz kolejny raz na Syriusza, który miał szeroko otworzone usta, a na twarzy malowało się niedowierzanie. 

- Czy James Potter, mój najlepszy przyjaciel, brat z krwi i kości, najlepszy szukający wszechczasów, jeden z Huncwotów, odkochał się w Lily Evans? Nie żartuj sobie. 

- Nigdy się nie odkocham Łapo. Lily jest kobietą mego życia, czuję to tu - pokazałem dłonią na moje serce. - Ale jeśli nie poczuje przy mnie szczęścia, muszę to zaakceptować. I nawet kiedy za kilka lat ożenię się z inną kobietą, to Lily będzie najważniejszą osobą w moim życiu - gdy to mówiłem patrzyłem się na już gasnący ogień w kominku. - Kocham ją i gdy będzie trzeba, oddam za nią życie. 

Zapadła grobowa cisza, którą ani ja, ani mój przyjaciel nie przerwał. Czułem jego przeszywający wzrok, ale dzisiaj już wystarczająco powiedziałem. Syriusz wstał, klepnął mnie delikatnie po plecach i poszedł na górę do sypialni. Teraz zostałem sam ze swoimi myślami, które prowadziły między sobą wojnę. Głowa mi pękała od tej emocjonalnej bitwy. Jedynym ratunkiem był kojący sen. 

Obudziły mnie odgłosy dochodzące z podwórka. Zaniepokojony, wstałem z kanapy upewniajac się, że mam w kieszeni różdżkę. Szedłem przez ciemny korytarz cały czas słysząc głosy z ogródka. Ostrożnie podszedłem do okna w kuchni. Zauważyłem trzy postacie krążące koło drzwi do domu. Nie zdążę ostrzec Syriusza i rodziców, muszę poradzić sobie sam. Nagle, usłyszałem jak ktoś otworzył drzwi. Już wiedziałem, że weszli do domu i mają złe zamiary. Postawiłem wszystko na jedną kartę i wyskoczyłem z kuchni.

- Odejdźcie z tego domu! - krzyknąłem. Nie mogłem pozwolić na to, by któremuś z moich bliskich coś się stało. Byłem zdolny do oddania za nich życia. 

- James, to my! - osoba stojąca najbliższej mnie oświetliła korytarz różdżką. Od razu ją rozpoznałem. 

- Dorcas! Chcesz, żebym tak młodo umarł?! Pragnę jeszcze się ożenić i spłodzić syna - odburknąłem - o, widzę, że nie jesteś sama. Zapraszam moich mądrych przyjaciół do środka. 

Za Dorcas stał Remus i Peter z przepraszającym wyrazem twarzy. Zaświeciłem światło w salonie, a moi znajomi rozsiedli się na kanapie. 

- James, masz rację - zaczął Remus - mogliśmy Cie uprzedzić, że przyjedziemy. Ale to wszystko wina Glizdka! - pokazał oskarżycielsko palcem na chłopaka. 

- Zapomniałem wysłać ci sowę. A tak poza tym, były okropne korki. Jechaliśmy mugolskimi autobusami, bo proszek Fiuu mi się skończył, a Błędnym Rycerzem boję się jeździć - dodał cicho Peter. 

- Glizdek, nic się nie stało. Ale już tak nie róbcie. Co was do mnie sprowadza? - zapytałem. 

- Mamy dla ciebie oraz Syriusza prezenty! - promieniście uśmiechnięta Dorcas wyjęła z plecaka dużą, czarną książkę ze złotym grawerem na przodzie: Dla Jamesa. Podała mi ją do ręki. Czuć było od niej pewną tajemniczość. 

- To od nas wszystkich - rzekł Remi. - Żebyś nigdy o nas nie zapomniał. 

Otworzyłem księgę, a na pierwszej stronie widniało zdjęcie Huncwotów. Wszyscy czterej śmialiśmy się do kamery, a w naszych oczach było widać szczęście i radość. Na następnych stronach były przeróżne zdjęcia: ja z Dorcas na Błoniach; ja, Syriusz i Peter w jeziorze; ja z Remusem w mugolskich, różowych kurtkach. Tych zdjęć było pełno. 

- Dziękuję wam za ten przepiękny album. Na początku myślałem, że to jakaś książka. Dobrze, że się myliłem - po tych słowach wszyscy się roześmiali. Po pewnym czasie moi przyjaciele zasnęli. Jednak ja nie miałem największej ochoty na sen. Otworzyłem album i jeszcze raz oglądałem wszystkie zdjęcia. Przy niektórych łza kręciła się w oku. Te wspomnienia, te wspólne przeżyte chwile. Było tak beztrosko, bezpiecznie. Na ostatniej stronie zauważyłem napis. Rozpoznałem pochyłe pismo Remusa i zacząłem czytać: 

Nie wiem, czy to kiedykolwiek przeczytasz. Jeśli tak, to wiedz, że ty, Syriusz, Peter, Dorcas... Lily, jesteście dla mnie najważniejszi. I choćby nie wiem co, nikt i nic tego nie zmieni. Dziękuję, że jesteś. 
Ps. Nie wkleiliśmy niektórych zdjęć, uznaliśmy wszyscy razem, że zrobisz z nimi co zechcesz. 

Odwróciłem stronę i zobaczyłem beżową kopertę. Drżącym dłońmi ją otworzyłem. W środku było kilkanaście, bardzo ważnych dla mnie zdjęć. Przedstawiały one głównie Lily, raz uśmiechniętą, raz krzyczącą na mnie. Wpatrując się w jej radosną twarz, łzy napłynęły mi do oczu i gorzko zapłakałem z bezradności. Racja, kiedyś te zdjęcia były dla mnie największym skarbem, ale teraz straciłem jakąkolwiek nadzieję na to, że kiedyś Lily zostanie moją dziewczyną. Pęczek zdjęć włożyłem spowrotem do koperty i odłożyłem na miejsce. Lepiej było, gdybym ich nigdy nie znalazł. 

Rano obudził mnie zapach smażonych jajek i kakao. Wyprostowałem ręce i ruszyłem do kuchni. Przy garnkach stała moja kochana mama. 
- Witaj, mamo. - Musnąłem jej policzek wargami. 

- Jak się spało? Zauważyłam, że ktoś cię w nocy odwiedził. 

- Przynieśli prezent dla mnie. Miło, że pamiętali. 

- Jasne kochanie - odparła Dorea. - Zrobiłam dla was wszystkich śniadanie. Idź ich obudzić. 

Wspólny posiłek przyniósł wiele śmiechu i w końcu mogłem oczyścić mój umysł od dręczących myśli. Po wspólnym śniadaniu Remus zasiadł na kanapie i razem z moim ojcem dyskutowali na temat dyskryminacji mugolaków, mugoli i także wilkołaków. Peter i Dorcas grali w karty, a ja zaproponowałem Łapie wyjście na spacer. Idąc przez nieośnieżone ulice czas mijał powoli. Delikatne płatki śniegu opadały na dwie, czarnowłose czupryny. Ciszę przerwało chrząknięcie Syriusza. 

- James, to co mówiłeś wczoraj o Lily, była to prawda? 

- Jeśli o to czy ją kocham, to tak - odparłem. - Jeśli już o tym mówimy, powiedz mi jak bratu: czy też kogoś kochasz? 

Syriusz przystanął i wpatrywał się we mnie czarnymi oczami. 

- Nie umiałbym żadnej kobiety tak mocno pokochać jak ty Lily. Myślę, że nie dam żadnej kobiecie szczęścia. Taki jest mój los. Samotny jak pies, zdany na pastwę losu i przyjaciół - spuścił wzrok na dół i zawrócił do domu. 

Ja jeszcze długo chodziłem bez celu po Dolinie Godryka wsłuchując się w głuchą ciszę, która wypełniała mój umysł po brzegi uwalniając mnie przy tym od zabójczych myśli o dziewczynie mojego życia, która nigdy mnie nie pokocha. Zapraszam do komentowania... chcę wiedzieć, czy Wam się podoba ;)