Strony

piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 6

Święta Bożego Narodzenia nadchodziły wielkimi krokami. Razem z nimi świąteczne przygotowania. Wielka Sala była udekorowana kolorowymi łańcuchami oraz bombkami. Z sufitu padał wyglądający na prawdziwy śnieg, ale gdy wyciągało się język po biały płatek, nie czuło się miłego uczucia chłodu. Obok stołu grona pedagogicznego stały cztery, wielkie, zielone choinki. Każda z nich była ustrojona w kolorach czterech domów. Wszystkie duchy krążące po Hogwarcie śpiewały pod nosem kolędy. Jednym słowem - było cudownie. Zawsze o takich świętach marzyłam.
W szkole zostało może z trzydzieści osób i kilku nauczycieli. Wielkie stoły zmieniono na pięć okrągłych stolików, które uroczo wyglądały na wielkiej sali. Nie mogłam się doczekać potraw, jakie przyrządza skrzaty domowe. Na zwykłe dni szkolne gotują takie przysmaki, że ciężko tutaj w Hogwarcie być na jakiejś diecie. Huncwoci oraz Dorcas wyjechali na święta do swoich domów. Tylko Dorcas... Jej rodzice... Ciekawość mnie zżera, gdzie się podziała, ale znając chłopaków to na pewno ją zaprosili do siebie. Tacy przyjaciele to skarb.
Odkąd pamiętam w moim domu święta były okazją, aby usiąść razem przy stole i po prostu ze sobą porozmawiać. Na co dzień nie było na takie rzeczy czasu. Przy stole zawsze siedziałam ja, Petunia oraz mama. Świąt z tatą nie pamiętam w ogóle. Odkąd zaczęłam się uczyć w Hogwarcie, moja siostra nie chciała siedzieć przy jednym stole z dziwolągiem. Rozmowa z mamą do późna też była na swój sposób urocza, ale rok temu wieczór się ciągnął, a najgorsze było to, jak mama mnie namawiała na studia medyczne na uczelni mugolskiej. Dalej wierzy, że moje życie będzie wyglądało jak jej... Jak ja jej mam wytłumaczyć, że ja należę do magicznego świata?
***
Święta Bożego Narodzenia zawsze spędzałem w domu, z rodziną. W tym roku także z Łapcią. W końcu odważył się i uciekł od tej chorej rodziny. Nie rozumiem, co komu przeszkadzają mugole? A mugolaki? To są tacy sami czarodzieje, jak my. Dobrze, że Syriusz jest normalny. Remus spędza czas świąteczny ze swoją rodziną. Peter do swojego domu zaprosił Dorcas. Chciała zostać w zamku, ale nie chcieliśmy na to pozwolić.
Moja mama zawsze robi kolację wigilijną sama, bez pomocy skrzatów. To mnie zawsze zachwycało, że już niemłoda kobieta tak dobrze radzi sobie ze wszystkim. Na następny rok chce zostać na święta w Hogwarcie, w końcu to już będzie mój ostatni rok nauki. Gdy o tym pomyślę, ogarnia mnie smutek. Tyle wspomnień, tyle znajomych trzeba zostawić i ruszyć w świat z głową pełną marzeń. Chociaż to nie jest najgorsze. Czeka nas najważniejsza decyzja w życiu. Trzeba będzie zdecydować, co chcemy robić w przyszłości. Ja już podjąłem decyzję. Pragnę zostać aurorem. Gdyby to się nie udało, to chciałbym pracować jako magomedyk. Czuję, że moje powołanie to pomagać ludziom - i czarodziejom, i mugolom. Pragnę także założyć rodzinę, dużą rodzinę. Marzę o trójce dzieci i kochającej żonie u mego boku. Chciałbym, żeby to była Lily, ale... No właśnie Lily. Przez te kilka miesięcy zmieniła się do nie poznania. Nie uczy się, wagaruje, wyzywa innych uczniów, prowadzi się z podejrzanymi Ślizgonami. Gdyby pozwoliła mi się do niej zbliżyć, pokazałbym jej, że zmieniłem się, wydoroślałem. Chcę, żeby mnie pokochała tak, jak ja ją pokochałem. Jednak, gdyby to się nie udało, pogodzę się z tym. Nie chcę jej zmuszać do miłości. Najważniejsze jest dla mnie jej szczęście. Nawet gdyby dawał jej to inny mężczyzna niż ja. Po chwili usłyszałem, jak ktoś otwiera drzwi do mojego pokoju.
- Rogacz, mama chce pomocy w kuchni. Nie umie biedna czegoś tam otworzyć. Prosi, żebyś zszedł na dół. - Od ucieczki Łapy z domu mój przyjaciel nazywa moja rodzicielkę mamą. Bardzo miłe uczucie, czuję się, jakbym miał naprawdę brata.
- Jasne, już idę.
Schodziliśmy po drewnianych schodach co dwa progi słysząc trzask pod stopami. Na ścianach wisiały portrety moich dziadków, wujków, babek i wielu innych członków rodziny Potterów. W całym domu pachniały hortensje - ulubione kwiaty mamy. Bardzo piękne i niespotykane. Cała posesja była gustownie ustrojona i urządzona. W przyszłości będą tu mieszkać następne pokolenia Potterów. Będą stąpali po tych samych deskach co ja w tej chwili. Niesamowite. Weszliśmy z Syriuszem do kuchni i poczuliśmy niezwykłe zapachy potraw świątecznych. Przy stole moja mama dekorowała pierniki, a ojciec czytał gazetę. Co chwilę spoglądał on na swoją żonę z czułością i miłością. Tak właśnie wyobrażam sobie moje życie: pełne miłości, ciepła, radości i bezpieczeństwa. Tak będą żyć przyszłe generacje Potterów. Długo nie czekając, podeszliśmy z Syriuszem do pierników i zaczęliśmy je kosztować. W końcu oprócz spędzeniu czasu z rodziną, święta są po to, aby dobrze się najeść.
***
Po wspaniałej kolacji wigilijnej poszłam razem z Jackiem do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Siedziałam razem przy stole z Lucjuszem Malfoy'em, Narcyzą Black oraz jej siostrą Bellą. Było jeszcze kilku innych uczniów, ale nie kojarzę ich z nazwiska. Oczywiście, najważniejszy temat to Czarny Pan i służba jemu.
- Voldemort, jak to pięknie brzmi - wysyczała Bellatriks.
- Zamknij się, głupia. Nie wypowiadaj imienia Pana, tylko najwierniejsi słudzy mogą w ten sposób do niego mówić. Wkrótce, tym kimś będę ja!
- Malfoy, serio w to wierzysz? Jesteś najbardziej tchórzliwym pacanem jakiego w życiu widziałam. Cyziu, średni kandydat na męża. - Po tych słowach czarnowłosa obróciła się na pięcie i poszła do swojego dormitorium. Natomiast jej siostra zaczerwieniła się i pobiegła za siostrą.
- Chcesz stąd iść? - szepnął do mnie Jack.
- Jasne, strasznie tu u was nudno.
Po krótkiej wymianie zdań wstaliśmy ze skórowych kanap i wyszliśmy z lochów.
- Gdzie idziemy?
- Mam dla ciebie niespodziankę kochanie.
Jack chwycił mnie mocna za dłoń i szliśmy kilka minut w milczeniu. Po paru minutach mój chłopak okrył mnie swoją bluzą, z czego wywnioskowałam, że idziemy na Błonia. Hogwart zimą jest przepiękny. Chyba cudowniejszy niż latem. Gdy wyszliśmy z zamku, poczułam na policzkach chłodny podmuch grudniowego wiatru. Płatki śniegu leciały z nieba i zatrzymywały się na moich rudych włosach. Jezioro pokrywała grubą warstwa lodu. Aż chciałoby się wyczarować łyżwy i pojeździć. Byłoby cudownie. Jack cały czas trzymając mą dłoń delikatnie obrócił mnie w jego stronę.
- Lily, wiesz, że traktuje cię bardzo poważnie. Zależy mi na tobie. Ufam ci bezgranicznie, pomimo, że nie znamy się za długo. Dlatego chcę ci się z czegoś zwierzyć. Jest to sprawą bardzo poważna - szczerze, to przeraziłam się stanowczego i poważnego głosu Jacka, widać było, że zwierzenie się było dla niego trudne.
- Jak dobrze wiesz, w tym roku kończę Hogwart. Jak myślisz, co zamierzam robić? - wytężyłam umysł i starałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek Jack mi o tym mówił.
- Szczerze, to nie wiem. Może coś z Ministerstwem?
- Hahaha, dobry żart głuptasie. Strzelaj dalej. - Auror na bank odpada, a na nauczyciela nie ma nerwów.
- Jack, naprawdę nie mam pojęcia.
Twarz Hoddera z pogodnej zmieniła się na przebiegłą. Na jego ustach można było dostrzec szyderczy uśmiech.
- Lily, od razu po szkole wstępuje w szeregi Czarnego Pana. - W jednej chwili zrobiło mi się duszno. Taki młody chłopak chce zostać mordercą?
- Ostatnio miałem okazję spotkać się z Panem. Polecił mi misję. Muszę ją wykonać w Sylwestra. Nie mam za dużo czasu. Oprócz misji, rozmawialiśmy o tobie. - O mnie? O zwykłej szlamie? - Czarny Pan pozwolił mi wziąć ciebie oraz kilku zaufanych uczniów z mojego roku na misję. Oprócz tego, zgodził się na wspaniałą rzecz. - O co mu może chodzić? - Lily, możesz ze mną wstąpić w szeregi Pana. Jako szesnastolatka. Jest to ogromne wyróżnienie dla ciebie. Jedynym warunkiem jest oczywiście powodzenie misji i bezwzględne poświęcenie Voldemortowi. Zgadzasz się, prawda? Będziesz mi towarzyszć w Nowy Rok? - Po tych słowach jeszcze bardziej zrobiło mi się gorąco, poczułam zimny pot na skórze, a przed oczami hipogryfy zatańczyły mi walca. Czy ja właśnie mam szansę na zostanie Śmierciożercą?
***
- Panie, mam bardzo ważną informacje. Proszę mnie wysłuchać.
- Mów, tylko szybko. - Zimny głos dotarł do moich uszu. Pod wpływem tego tonu mimowolnie zadrżałem.
- Mam świetnego kandydata na śmierciożerce. Jest to dziewczyna, rok młodsza ode mnie i uczy się w Hogwarcie. Jej tata i babcia zostali zabici przez aurorów. Nie zawaha się pomścić śmierci jej bliskich. Może być bardzo przydatna.
- To ja będę decydować, kto do mnie dołączy. - Czarny Pan wydawał się być bardzo zdenerwowanym. - Kim była jej babcia i tata, skoro aurorzy ich zabili?
- Katherine Brunel, Panie. Tata był mugolem.
Źrenice Voldemorta jeszcze bardziej się zwęziły. Zauważyłem pulsującą żyłkę na jego bladym czole. Po chwili milczenia rzekł:
- Katherine. Katherine Brunel. Doskonale ją znałem. Babcia twojej koleżanki była dla mnie jak matka, której nie miałem. Od czasów szkolnych bardzo mnie wspierała. Uwielbiała czarną magię. To jej pomysłem było stworzenie grupy osób, które będą mi służyć. Od początku widziała we mnie potężnego czarodzieja. Była pierwszym moim sługą, najlepszą ze wszystkich, drugą moja ręką. Do momentu, aż zakochała się w mugolu. Później szybko zaszła w ciążę, urodziła zdrowego synka - ojca twojej koleżanki. - Po tych słowach ciężko dyszał. - Młody mój chłopcze, masz rację co do tej dziewczyny. Przyda się. Razem z tobą może przystąpić do ceremonii przydziału. Możesz odejść.
Z opuszczoną nisko głową wyszedłem z pomieszczenia. Duma i radość mnie rozpierały. Voldemort już mnie docenił, a jeszcze nie zostałem Śmierciożercą. Wszystko dzięki Evans.

Jeśli tu jesteś, daj komentarz z Twoją opinią ;)