Strony

wtorek, 5 czerwca 2018

Rozdział 24


Następne tygodnie były tak beznadziejne, że szkoda słów. Wszyscy chodzili smutni i smętni, a gdy chciałem rozluźnić atmosferę jakimś kawałem, ostre spojrzenia przyjaciół przybijało mnie do kamiennej ściany. Najlepiej ubrać czarny garnitur, ulizać włosy i wejść do trumny. Byliśmy młodzi, a zachowywaliśmy się jak nasi pradziadkowie. Po lekcjach odrabialiśmy lekcje, rozmawialiśmy przez chwilę, ale rozmowa tak bardzo się nie kleiła, że każdy szedł do dormitorium, kąpał się i szedł spać. I na drugi dzień to samo. Nie wiem, czym to było spowodowane. Zdaję sobie z tego sprawę, że każdy z nas ma swoje rzeczy na głowie, ale to jest ostatni czas, aby się zabawić i zapomnieć o wszystkich problemach. Ostatnio, gdy wyciągnąłem Ognistą Whisky, każdy marudził pod nosem i nikt nie chciał niebiańskiego napoju. Jedyną osobą, z którą mogłem normalnie porozmawiać, była Anastazja. Korespondowanie z nią było dla mnie najlepszą odskocznią od nudnego życia. Uwielbiałem pisać do niej listy w nocy, gdy nikogo nie było w Sowiarni i mogłem poczuć się sobą.
Pewnego wieczoru zawędrowałem do wieży. Wziąłem ze sobą pergamin i pióro. Noc była chłodna, a niebo zachmurzone. Zapowiadało się albo na burzę, albo zbliżało się coś złego. Stałem tak zapatrzony przez kilkanaście minut, aż zimny wiatr ocknął mnie z zamyślenia. Zaniepokoił mnie hałas dobiegający ze schodów prowadzących do Sowiarni. Instynkt podpowiadał mi, abym się schował, więc przykucnąłem za starą, drewnianą komodą. Za kilka chwil w pomieszczeniu znajdowało się cztery osoby. Próbowałem je rozpoznać, ale były ubrane na czarno, a na głowach mieli założone kaptury. Zaczęły ze sobą rozmawiać, a po głosach poznałem, że są to mężczyźni.
– Młody, to nie są żarty. Już o tym rozmawialiśmy, nie pamiętasz? – Cichy, ale niski głos rozbrzmiał w pomieszczeniu. Na sam dźwięk włosy stanęły mi dęba. Na pewno nie było to jedno z miłych spotkań uczniowskich.
– Jeśli chcesz być jednym z nas, musisz to pokazywać na co dzień. Nie możesz bronić szlam i innych ścierw. Aby zyskać nasze, ale przed wszystkim jego zaufanie, masz za zadanie siać strach wokół siebie. – Kolejny mężczyzna zabrał głos. Zastanawiałem się, co zrobił ten biedny chłopak, że tak go straszą. Trzymałem w ręce różdżkę, w razie gdyby sprawy zaszły za daleko. Czekałem, jak rozwinie się akcja.
– Wiem o tym doskonale. Wasz karcący wzrok na korytarzach przypomina mi, kim jestem i w jakim celu się urodziłem. Robię wszystko, co w mojej mocy. – Głos, który wydobył się z gardła trzeciego mężczyzny, był tak słaby, że myślałem, że chłopak kona. Wytężyłem bardziej słuch, bo dźwięk ten bardzo mi kogoś przypominał.
– To się postaraj bardziej – rzekł jeden z mężczyzn i słyszałem, jak opuścili Sowiarnię. Została ostatnia osoba, więc odważyłem się wstać i dowiedzieć się, kim jest. Nad wielkim, strzelistym oknem pochylał się bardzo chudy, ale wysoki chłopak. Czarne włosy opadały mu twarz, a dłonie ściskały kamienny murek. Cały się trząsł, więc schowałem różdżkę, aby bardziej go nie wystraszyć. Po chwili zerknął na bok i odskoczył parę metrów do tyłu. Cały czas nie widziałem jego twarzy, bo księżyc, zakryty za chmurami, nie oświetlał niczego.
– Spokojnie, nie bój się mnie. Nie jestem taki jak tych dwóch, co z tobą rozmawiali – powiedziałem cichym, spokojnym głosem.
– Słyszałeś naszą rozmowę? – powiedział i powoli wysuwał się z cienia. – Nie ładnie podsłuchiwać, Syriuszu – powiedział, a gdy ujrzałem jego twarz, wszystkie mięśnie się skurczyły, a serce przyspieszyło. Nie wiedziałem, że tamtej nocy tak wiele się zmieni.
***
Opadające, kolorowe liście, chłodne podmuchy wiatru, zimne wieczory i deszczowe dni sygnalizowały o odejściu lata, a nadejściu jesieni. Nie wiem, jak to robił Dumbledore, ale zamek i błonia były piękne w każdą porę roku. Coraz częściej wolne popołudnia spędzaliśmy w Pokoju Wspólnym, gdzie ciepło kominka nas grzało, chociaż zdarzały się przypadki kąpieli w lodowatym jeziorze. Poubierani w bluzy i ciepłe skarpetki siedzieliśmy sobie przy stoliku, jak za dobrych czasów. Każdy z przyjaciół siedział albo z grubą książką wypożyczoną z biblioteki, albo w pergaminem i piórem w ręku. Wszyscy czuliśmy oddech egzaminów końcowych i chcieliśmy, aby wynik był jak najlepszy. To od niego zależało, gdzie dostaniemy pracę. Ja za bardzo się tym nie przejmowałem, bo doskonale wiedziałem, jak postrzegani są wilkołaki. Nawet z doskonałymi ocenami na koniec, czekał mnie marny koniec. Co innego moi przyjaciele, ich przyszłość nie była taka ciężka, jak moja. Dorcas, James i Syriusz chcą zostać aurorami, Lily magomedykiem, Peter jeszcze do końca nie wie, a ja? Może przyjmą mnie na zmywak, jak dobrze pójdzie. Patrząc wstecz na te kilka tygodni, mało czasu ze sobą spędzaliśmy i rozmawialiśmy. Postanowiłem przygotować dla nas wszystkich niespodziankę. Tak długo niczego dla siebie nie zrobiliśmy, a wspólne spędzenie czasu dobrze nam zrobi. Zacząłem wprowadzać mój plan w życie.


– Czy wy też znaleźliście w swoich torbach dziwny liścik? – zapytał się James tego pamiętnego dnia. Starałem się nie parsknąć śmiechem na widok ich zdezorientowanych min.
– Myślałam, że tylko ja to dostałam – powiedziała Dorcas. Przyjaciele śmiesznie zawiesili wzrok na skrawku papieru. – Jeśli ktoś się chce z nami spotkać dzisiaj wieczorem w Pokoju Życzeń, musimy się tam pojawić.
Wieczorem, kilkoro nastolatków przemierzało ciemne korytarze Hogwartu. Gdy doszliśmy przed wejściem do Pokoju Wspólnego, pomyślałem o tym idealnym miejscu. Drzwi się pojawiły w ścianie i wszyscy zaciekawieni weszliśmy do środka. Pokój był duży, przestronny i jasny. Na środku znajdował się wielki, puszysty dywan, a na nim niski, czarny stolik. Było na nim pełno przekąsek i napojów. Wokół niego były ułożone puszyste poduszki. Na ścianach rozwieszone były nasze zdjęcia, te same, które dostał James jako prezent bożonarodzeniowy. W kątach ustawione były wysokie lampy, które oświetlały cały pokój.
– Ale tu jest pięknie – wykrzyknęła Lily. Razem z Dorcas i Madison obeszły wszystkie fotografie, co chwilę się zatrzymując, aby przyjrzeć się im dłużej.
– Wszystko ładnie, ale ktoś musiał o tym pokoju pomyśleć – zauważył James. Zmarszczył brwi i rozejrzał się po wszystkich przyjaciołach.
– To wszystko moja zasługa – odparłem. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Nikt nie podejrzewał poukładanego Remusa Lupina. – Chciałem, aby było jak dawniej. Przypomnijcie sobie, kiedy ostatnio usiedliśmy wszyscy razem i rozmawialiśmy. – Po paru sekundach każdy kiwał głową. – No właśnie. Dzisiaj spędzimy noc tutaj. Jutro nie ma szkoły, więc w końcu możemy odrobinę zaszaleć.
Dziewczyny pisnęły z radości, a chłopacy rzucili się na mnie zamykając nas w dużym uścisku. Dawno nie czułem tyle radości. Od razu usiedliśmy na poduszkach i zaczęliśmy delektować się przekąskami i napojami. Jak zwykle, twórcza moc Pokoju Życzeń nas nie zawiodła i zaserwowała nam wyśmienitą ucztę. Po pół godzinie, kiedy każdy leżał z pełnym brzuchem, zaczęliśmy prawdziwą zabawę.
– To był świetny pomysł, Remi – rzekła Madison. Posłała mi najpiękniejszy uśmiech w życiu i chwyciła za dłoń. Ten mały gest tak wiele dla mnie znaczył. – Mam pomysł – krzyknęła złotowłosa. – Zagramy w butelkę, a kto zostanie wylosowany, musi wyjawić jakiś sekret. I nie próbujcie kłamać, mam tu fałszoskop.
Wzięła pustą butelkę po wodzie goździkowej i jak na zawołanie nasz stolik zniknął. Madison postawiła butelkę na środku i mocno ją zakręciła. Minuty dłużyły się okropnie, aż szyjka butelki wskazała na Petera.
– Wpadła mi do oka jedna dziewczyna. – Fałszoskop ani drgnął. – Ale wiem, że nie mam u niej szans. – Znowu cisza. Spojrzałem na przyjaciela i widziałam w jego oczach zawód. Miał nadzieję, że fałszoskop zacznie się kręcić i świecić, ale tylko go uświadomił, że wszystko, co powiedział, było prawdą. Peter mocno zakręcił butelką. Tym razem padło na Dorcas.
– Ostatnio pocałowałam się z pewnym chłopakiem. – Syriusz i Peter wstrzymali oddechy. – Wiem, że nie powinnam, ale podobało mi się. Mam nadzieję, że poczeka na mnie. – Dorcas spuściła wzrok na ziemię i zrobiła kolejny ruch.
– Dowiedziałem się nie dawno strasznej rzeczy, ale nie mogę wam na razie o niej powiedzieć. Gdy załatwię sprawę, będziecie pierwsi, którzy się o niej dowiedzą – rzekł Syriusz i dodał – będę na ciebie czekać. – Oczy wszystkich zwróciły się ku dwójce nastolatków. Oboje się zaczerwienili, ale lekko się uśmiechali. Fałszoskop nie zrobił nawet minimalnego ruchu.
– Zakochałam się w bardzo przystojnym, inteligentnym, uroczym, opiekuńczym mężczyźnie. Mam nadzieję, że on mnie również. – Madison patrzyła wprost na mnie. Zrobiło mi się gorąco, a ciało odmówiło posłuszeństwa. – To wszystko, co mogę powiedzieć. – Nikt nie zauważył, że fałszoskop delikatnie zaczął się świecić. Oprócz mnie. Madison, widząc, co się dzieje, szybko zakręciła butelką.
– Poznałem ostatnio bardzo miłą dziewczynę. Jest o rok młodsza i należy do naszego domu. Miło nam się rozmawia – odparł James. Wszyscy zamarli i utkwili wzrok w urządzenie, nie świeciło się, ani nie drgało. To by oznaczało, że James próbuje ułożyć sobie życie. Syriusz klepnął Rogacza w plecy, a ten z kolei rzucił się na niego z pięściami. Dziewczyny zaczęły się śmiać, oprócz Lily. Rudowłosa posmutniała i patrzyła wciąż na roześmianą buzię Pottera. – Dobra, teraz ja kręcę – odparł chłopak i zakręcił butelką.
– Jestem wdzięczna wam wszystkim. Codziennie dziękuję, że was mam, a przede wszystkim, że mi wybaczyliście. Już nigdy was nie zdradzę – powiedziała Lily, a w jej oczach pojawiły się łzy. Fałszoskop nie zmienił swojego położenia. James i Syriusz porozumiewawczo na siebie spojrzeli i kiwnęli głową. Evans zakręciła butelkę i pokazała na mnie. Pomyślałem, że postawię wszystko na jedną kartę.
– Jestem wilkołakiem – rzekłem. Oczy miałem zamknięte, a ciałem wstrząsały dreszcze. Siedziałem bez ruchu przez kilka minut. Gdy otworzyłem oczy, Madison już nie było.
– Remus, biegnij za nią! – krzyknął James. – Masz tutaj Mapę Huncwotów. Znajdź ją. Nie może być teraz sama.
Złapałem skrawek papieru i wybiegłem z tajemniczego pokoju. Pokazywała, że Madison zdążyła wybiec na Błonia. Ta dziewczyna coraz bardziej mnie zaskakiwała. Użyłem paru naszych skrótów i już stałem nad jeziorem. Sylwetka dziewczyny mieniła się w świetle księżyca. Stanąłem obok niej.
– Przepraszam, powinienem ci to powiedzieć na początku naszej znajomości – wyszeptałem. – Jesteś taka delikatna i wspaniała. Nie zasługuje na ciebie, nie na takie duże szczęście. Jestem zwykłym potworem, bez przyszłości, nie byłbym w stanie zapewnić ci warunków – odparłem i czekałem na jej reakcję. Spojrzałem na jej twarz, miała zamknięte oczy i poruszała delikatnie wargami. Cisza była głośniejsza niż zwykle. Wiedziałem, że to koniec. Odwróciłem się i do oczu napłynęły mi łzy. Gdy postawiłem krok do przodu, delikatna dłoń chwyciła moje ramię. Madison wspięła się na palcach, aby być na równi ze mną. Cały czas płakała jak ja. Jedną dłonią objęła mój policzek, a drugą wsunęła we włosy. Czułem jej ciepły oddech na mojej twarzy. Nie umiałem odczytać żadnej emocji z jej oczu. Po chwili dotknęła swoimi ustami moje. Oboje pogłębiliśmy pocałunek. Całowaliśmy się tak, jakby cały świat był nasz. Czas się zatrzymał, a chwile euforii trwała i trwała. Oderwaliśmy się od siebie. Miała spuchnięte usta, a z oczu płynęły łzy. Chwyciłem ją za szyję i pocałowałem w czoło. Cicho się zaśmiała.
– Kocham cię, Madison – powiedziałem. Oczy dziewczyny od razu nabrały wigoru.
– Nie kłamałam w Pokoju Życzeń – odparła i kolejny raz wpiła się w moje usta. Tym razem całowała mnie mocno i szybko, tak, jakby nie chciała mnie wypuścić.
– Madison – wyszeptałem w krótkich przerwach na oddech – nie słyszałaś, co wyznałem w Pokoju Życzeń? – zapytałem się, a dziewczyna spojrzała się w moje szare oczy. Zagryzła powoli wargę i głaskała mnie po włosach.
– Słyszałam, ale nie pokochałam ciebie, bo jesteś przystojny czy inteligentny. Kocham cię, bo jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego spotkałam w życiu. Nigdy się tak dobrze nie czułam, jak przy tobie. Przyznaję, gdy usłyszałam co powiedziałeś, przeraziłam się. Ale gdy za mną pobiegłeś i spojrzałam na ciebie, nadal to byłeś ty. Chłopak, który wpadł na mnie w korytarzu i obchodził się ze mną, jak z najdelikatniejszą rzeczą na świecie. Nie obchodzi mnie, kim jesteś, tylko jaki jesteś – odparła Madison i zawiesiła się na mojej szyi. Ja się czułem, jak największy szczęściarz na świecie.
Gdy wróciliśmy do Pokoju Życzeń, wszyscy zaniemówili. Zaczęli radośnie krzyczeć, gdy zauważyli, że trzymamy się za ręce z Madison. Dziewczyny wzięły ją do siebie i zaczęły wypytywać o dokładne szczegóły. Chłopacy gratulowali mi odwagi i życzyli nam szczęścia. Po paru chwilach radości, pomyślałem o butelce Ognistej. Jak na zawołanie pojawił się napój z kieliszkami. Mieliśmy co świętować. Wypiliśmy butelkę do dna i zasnęliśmy na podłodze. Ten dzień wspominaliśmy jeszcze przez bardzo długi czas. Były to chwile, gdy myśleliśmy tylko o sobie.

Zachęcam do głosowania i komentowania :) Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Jak myślicie, kogo spotkał Syriusz?

Rozdział 23

Ostatnia noc była ciekawym doświadczeniem. Po wyznaniu Syriusza na temat Lily i naszych podejrzeniach, oczekiwałem wręcz bezsennych godzin. Przygotowany byłem na dręczące wizje dotyczące rudowłosej, rozdarcie wewnętrzne i myślenie o najbliższej przyszłości. Od razu po tym, jak zostawiłem w salonie Łapę, zasnąłem. Po prostu zamknąłem oczy, odsunąłem od swojego umysłu wszystkie myśli, które pchały mi się do najmniejszych zakamarków głowy. Sen przyszedł szybciej niż sobie to mogłem wyobrazić. Był on zdumiewająco spokojny i przyjemny. Przedstawiał on różne sceny z mojego życia, od poznania Syriusza i reszty chłopaków, po pierwszy wygrany mecz w quidditcha. Przypomniał on najlepsze wydarzenia, które mi się przytrafiły. Nie pojawiła się w nim ani razu Lily czy chociażby niewielka wzmianka o niej. Wtedy, po raz pierwszy przeszła mi myśl, że być może wspólne życie z rudowłosą dziewczyną nie jest mi pisane. Tyle w życiu osiągnąłem, zyskałem, posiadłem. Ona także, jest bez dwóch zdań najlepszą czarownicą na naszym roku. Żyje nam się dobrze tak, jak jest teraz. Osobno. Nie zmienia to faktu, iż jest moją przyjaciółką o którą się martwię. Nie było wątpliwości, że zajmę się tą dziwną sprawą z Mulciberem, a jeśli kombinuje coś, gorzko tego pożałuje.
Z nadejściem poranku ciężko i niechętnie otworzyłem oczy. Koc leżał na podłodze przykrywając stos opasłych, skórzanych ksiąg i parę pożółkłych pergaminów. Spojrzałem na swoje ciało, które było pokryte gęsią skórką. Podszedłem do lustra i zobaczyłem wysportowanego, ale wychudzonego po twarzy chłopaka, który drżał od zimna. Stara, czarna koszulka sięgała do bioder, a granatowe szorty w kratkę były stosunkowo nowe, ale nie lubiłem ich. Dostałem je rok temu na Boże Narodzenie od rodziców. Przypominały mi starszych mężczyzn, którzy przechadzali się w nich po ulicach Londynu i dokarmiali szare gołębie. Mugole wiedli takie spokojne i beztroskie życie, bez strachu przed nadchodzącym jutrem. Chciałbym jeden, jedyny raz poczuć się jak oni i zamartwiać się takimi rzeczami, jak spóźniony autobus czy przypalona zupa. Spojrzałem jeszcze raz na stojącą przede mną postać i ruszyłem do łazienki. Chłodny prysznic zmył wszystkie obawy i marzenia, a zastąpił na pozytywne nastawienie na dzisiejszy dzień.
Wyszedłem do dużego salonu z torbą naładowaną książkami. Na kanapie chrapał Syriusz z huraganem na włosach. Zrzuciłem go na podłogę, po czym rzuciłem się w kierunku Wielkiej Sali. Miałem przed nim kilkuminutową przewagę, bo zanim Łapa doprowadzi się do stanu używalności będę już przed jadalnią. Przy stole Gryfonów siedziało już większość uczniów. W tłumie wypatrzyłem niekompletną grupę moich przyjaciół. Usiadłem obok Petera i młodszej o rok dziewczyny. Wziąłem rogalika i nalałem sobie soku. Przede mną siedziała Lily z Dorcas, które cały czas ze sobą szeptały i zerkały nerwowo na stół Ślizgonów. Obok nich z taką samą miną Remus patrzył się na Madison. Glizdogon natomiast zajął się posiłkiem, ale kątem oka widziałem, że ukradkiem patrzył na siedzącą przed nim Meadowes. Nigdy się nam nie zwierzał, ale domyślałem się, że skrycie się w niej podkochuje. Na mnie natomiast nikt nie zwrócił uwagi, dopóki nie rozlałem szklanki z napojem.
- James! Uważaj trochę! Skup się na jedzeniu, a nie myślisz o niebieskich migdałach – powiedziała Dorcas z lekkim wyrzutem sumienia. Reszta nastolatków poparło czarnowłosą kiwaniem głów.
- To nie ja patrzę na stół ślizgoński ani na ładne dziewczyny naprzeciw mnie. – Od razu wszyscy się wyprostowali i spuścili wzrok na swoje talerze. Lily miała mocne rumieńce na policzkach, ale ani ona, ani żaden z moich przyjaciół nie spojrzeli się na siebie do końca śniadania. Wychodząc z Wielkiej Sali minął nas Syriusz z miną wściekłego psa mrucząc pod nosem wyzwiska i przekleństwa. Porwał ze stołu ciepłą bułkę z serem i dołączył do nas.
Lekcje minęły zdumiewająco szybko. Uczniowie ostatniej klasy zaczęli odczuwać nieprzyjemny oddech egzaminów na szyi. Większość wzięła się za naukę już teraz. Wrzesień powoli zmierzał ku końcowi, a termin owutemów zbliżał się nieuchronnie. Nie dziwiłem się, że potocznie nazywano je Okropnie Wyczerpującymi Testami Magicznymi. Tyle materiału w tak krótkim czasie – było to niewykonalne. Coraz częstszym widokiem byli siedzący uczniowie z książkami po skończonych zajęciach. Od wyniku egzaminów zależał poziom naszego przyszłego życia. Na szczęście, jutro była tak długo wyczekiwana sobota, a to oznacza wolny, piątkowy wieczór. Siedziałem razem z chłopakami w moim dawnym pokoju spędzając czas na żartach i śmianiu się. Po godzinie dołączyły nas Lily, Dorcas i Madison, które znudzone siedziały na łóżku Petera.
- Co to za miny, drogie panie – zagadał Syriusz, zajmując miejsce obok Dorcas. Ściśnięci w piątkę zabawnie wyglądali: udawali, że jest im bardzo wygodnie, ale ich zniesmaczone miny mówiły coś innego. Długo nie wytrzymali, bo parę sekund później blondynka spadła na podłogę z głośnym hukiem. Remus rzucił się do ukochanej z wyciągniętą ręką. Usiedli na kanapie w kącie cicho ze sobą rozmawiając. Zmęczona i zaniepokojona twarz Madison tak bardzo różniła się od wesołej i uśmiechniętej przed wakacjami. Identycznie wyglądała Lily, która z zacięciem obserwowała swoje skarpetki w kwiatki. Syriusz, czując grobową atmosferę wiszącą w powietrzu, wyczarował niebieską, włochatą kulkę, która wlatywała pod bluzki i gilgotała sprawiając, że dziewczyny wybuchnęły szczerym i donośnym śmiechem.
- Tak już lepiej – rzekł Syriusz z zadowoloną miną. Kazał swojemu nowemu przyjacielowi napaść na Petera, na co ten spadł z łóżka i turlał się ze śmiechu na podłodze.
- Co tam u Anastazji? – spytała się Dorcas. – Nie mówicie co u niej słychać, ani czy pisze listy – powiedziała Dorcas oskarżycielskim tonem.
- Anastazja tylko pisze do swojego Rogosia - ukochasia. Nie dzieli się ze mną korespondencją – rzekł Syriusz, spuszczając na dół głowę.
- Syriusz – powiedziałem mocniejszym głosem – czy mam napisać do wyżej wymienionej dziewczyny z informacją, że sobie ze mnie i z niej żartujesz? – Zyskałem taki efekt, jaki chciałem. Syriusz otworzył szeroko usta i pokiwał głową.
- Stary, nie zrobisz mi tego – rzekł, dalej będąc sinym po twarzy. – Mogę ją sobie kiedyś pożyczyć? – zapytał, ale od razu pożałował tego. Zasłonił twarz rękami w geście obrony i czekał na atak z mojej strony. Pokiwałem głową i sarkastycznie się zaśmiałem.
- Dobrze wiesz, że nie można startować do siostry, matki i dziewczyny kumpla – odparłem i obserwowałem zdziwioną minę przyjaciela. Poczuł się urażony tą odpowiedzią, bo wróciły mu rumieńce na policzkach, a ręce oparł na biodra. Po chwili jednak głośno się śmialiśmy. Przez łzy zauważyłem, jak Lily niespokojnie poruszyła się. Jej twarz wyrażała nieznane mi dotąd emocje. Jakby złość, żal i ból pomieszane w jedno. Nigdy wcześniej nie widziałem w takim stanie przyjaciółki. Reszta wieczoru minęła spokojnie i w przezabawnej atmosferze. Tylko Lily była bardzo cicho, od czasu do czasu się odzywając.
- Wiecie co – przerwała rudowłosa – jestem dosyć zmęczona. Pójdę już się położyć – rzekła i powoli wstała.
- Też już pójdę – powiedziałem i stanąłem na nogi. Lily popatrzyła się na mnie swoimi zielonymi, przenikliwymi oczami i smutno się uśmiechnęła. Szybko pożegnaliśmy się z przyjaciółmi i ramię w ramię wyszliśmy z Pokoju Wspólnego Gryfonów.
Było dosyć późno na nocne, samotne wędrówki po zamku. Skórzany, czarny zegarek po dziadku wskazywał północ. Postacie na obrazach cicho pochrapywały, a my niepostrzeżenie mijaliśmy kolejne długie, niekończące się korytarze. Wieża Prefektów stała się moim drugim ulubionym miejscem w Hogwarcie. Nie przebije, jak na razie, domku Hagdrida i Zakazanego Lasu. Stojąc tak nieruchomo przed Lily uświadomiłem sobie, co mogło się jej stać zeszłej nocy. Gdyby nie Syriusz, nie wiadomo jakby z tego wyszła. Ona także nieśmiało spoglądała na mnie, jakby chcąc coś powiedzieć.
- Miło dzisiaj było. – Zaczęła, ale nie wiedziała, jak dalej pociągnąć temat. – Po takim wysiłku na lekcjach można zwariować – powiedziała, po czym smutno się zaśmiała. Miałem wrażenie, że coś jest nie tak.
- Lily, coś się stało? Od rana jesteś jakaś inna... - rzekłem, podchodząc do niej. Chciałem ją przytulić lub objąć, cokolwiek, ale tego nie zrobiłem. Ona patrzyła się na mnie niedowierzającym wzrokiem i pokiwała przecząco głową. Cofnęła się i ruszyła do swojej sypialni. Chwyciłem ją za drobną dłoń i zatrzymałem.
- Nie zrozumiesz tego, James – powiedziała, odwracając się do mnie. – Jest to tak skomplikowane, że sama nie umiem tego pojąć – odparła i wyrwała rękę z uścisku. Popatrzyła na mnie po raz ostatni tej nocy i zamknęła za sobą drzwi pokoju. Podczas szybkiego prysznicu zastanawiałem się, czy tak bardzo martwi Lily wczorajsze spotkanie z Mulciberem, czy chodzi o coś więcej. Tej nocy śnił mi się jeszcze lepszy sen niż poprzedni. Przedstawiał on nas wszystkich szczęśliwych w przyszłości, bez żadnej wojny i Voldemorta.
Wybaczcie, że tak długo nie było rozdziału. Jestem w Niemczech, gdzie opiekuję się małymi kuzynami. Sił - brak. 

wtorek, 20 czerwca 2017

Rozdział 22

Nauczyciele stwierdzili, że nie ma nic złego w zadawaniu kilka prac domowych codziennie. W końcu my - uczniowie - nie mamy innego życia poza tym szkolnym. Chodzenie po Błoniach albo krótkie pogawędki były niemalże niemożliwe przy takim natłoku nauki. Radziłam sobie coraz lepiej, ale pomoc Jamesa była dalej niezbędna. Widziałam, ile czasu tracił na to, żeby mi coś wytłumaczyć. Czasem słyszałam, jak po nocach siedział w salonie i się uczył. Bardzo to doceniałam, ale nie mogłam bez przerwy wykorzystywać jego uprzejmości. Starałam się uczyć sama, aby on sam nie narobił sobie zaległości.
Pewnego chłodnego wieczoru rzuciłam książki w kąt. Siedziałam nad Transmutacją od paru godzin i szczerze, nie chciało mi się już nic. James spał obok na fotelu ze skrzywionymi okularami i książkami na brzuchu. Dopiero co zaczął się nasz ostatni rok w Hogwarcie, a my jesteśmy przemęczeni i zasypiamy nad jedzeniem. Przykryłam go szczelnie kocem i wyszłam z Wieży Prefektów. Płytki były mrożoco zimne, a na korytarzu unosił się dym kurzu. Postacie na obrazach złowrogo szeptały między sobą, jakby światło mojej różdżki było najgorszą zbrodnią na świecie. Podeszłam do największego okna i zakochałam się. Księżyc odbijał się w tafli jeziora, a w oddali widać było skraj Zakazanego Lasu. Parę razy jakieś stworzenie wynurzało się, aby zaczerpnąć powietrza. Zostawało po nim kręgi na wodzie, które oddalały się i znikały w głębi wody. Noc była spokojna i niedotknięta żadnym złem. Była czysta, ale jednocześnie ciemna i mroczna. Była schronieniem dla zła, które dało się wyczuć w powietrzu. Tak zapatrzona, nie zauważyłam stojącej nieopodal mnie postaci.
- Dobry wieczór, Evans. - Nieprzyjemny, niski głos dotarł do moich uszu. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz i obróciłam się do źródła dźwięku. W kącie stał wysokiej postury chłopak, który trzymał wycelowaną we mnie różdżkę. Wyglądał na pewnego siebie i był przekonany, że nie mam jak uciec.
- Dobry wieczór, nieznany mi z imienia uczniu. Z kim mam przyjemność rozmawiać? - spytałam się mocnym, ale drżącym głosem. Mój towarzysz stał w cieniu i nie mogłam zobaczyć jego twarzy.
- Jaką masz pewność, że jestem uczniem? - Tym pytaniem zbił mnie z tropu. Powoli przejechałam dłonią po różdżce, która wystawała mi z kieszeni. - Ani mi się waż, kochana. Jeden ruch i już po tobie - powiedział i wyszedł z cienia. Miał na sobie srebrzystą maskę, która zakrywała jego demoniczną twarz. Różdżka skierowana była w moją twarz, co było informacją, że nie mam z nim najmniejszych szans. - Mam dla ciebie wiadomość. Czarny Pan pamięta o tobie i co zrobiłaś z jego najlepszym uczniem, Jackiem. To nie jest koniec, zabawa dopiero się zacznie - odparł i zarzucił swoim płaszczem. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Została po nim chmura kurzu pomieszanego z potem. 
Łzy spływały powoli po policzkach, a mi nagle zrobiło się ogromnie zimno. Patrzyłam przed siebie, ale nie widziałam praktycznie nic. Słyszałam, jakby w transie słowa mężczyzny, który zapowiedział mi niezbyt optymistyczną przyszłość. Kątem oka zauważyłam osobę, która stała w tym samym miejscu, co on. Obróciłam się z wyciągniętą różdżką i prawie wypowiedziałam zaklęcie.
- Czekaj! To ja! - usłyszałam miękki, ale przyjemy głos. Postać wyszła z cienie z podniesionymi rękoma do góry. Miała dłuższe, brązowe włosy i przenikliwe spojrzenie. - To ja, Syriusz. - Odetchnęłam z ulgą i opuściłam rękę. Złapałam się za głowę i upadłam na kolana. Gorzko zapłakałam i momentalnie poczułam silne ramiona wokół mojej talii. Siedzieliśmy tak z kilka minut, aż nie uspokoiłam zdenerwowanego oddechu. Odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam na jego twarz. Wyrażała zdezorientowanie i zaniepokojenie, ale także troskę i czułość.
- Ja... Przepraszam cię... Byłam zamyślona, nie wiedziałam co robię... - Tłumaczyłam się, ale byłam mało wiarygodna.
- Co ty robisz o tej porze w zamku? - spytał się brązowooki. - James cię tak puszcza samą? Mógłby ktoś cię nastraszyć dla zabawy, na przykład taki ja. Nie zamierzałem tego, wybacz mi.
- To ja cię jeszcze raz przepraszam, Syriuszu. Nie wiem co mnie opętało - rzekłam i podniosłam się z podłogi. - A tak w ogóle, to skąd wiedziałeś, że tu jestem? Czemu tak późno urządzasz sobie spacery? - Chłopak się zmieszał i spuścił wzrok na ziemię.
- Tak jakoś... Zdecydowałem się na małą przechadzkę... Byłaś tu sama? - spytał się chłopak, podejrzliwie na mnie zerkając.
- Tak. - Skłamałam. Nie uwierzyłby mi, że najprawdopodobniej służący Voldemorta mnie odwiedził.
- To niebezpieczne, Lily. Nie powinnaś tak się przechadzać po zamku - powiedział i przytulił mnie, po czym szybko wypuścił z objęcia. - Odprowadzić cię do wieży?
- Tak, dziękuję, ale wolałabym do dormitorium - odparłam i chwyciłam ramię chłopaka. Musiałam jak najszybciej zwierzyć się Dorcas i wtulić się w przyjaciółkę. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Przy wejściu do sypialni kiwnęłam głową w stronę Syriusza, na co on się smutnie uśmiechnął. Doszłam do łóżka młodej czarownicy, a ona przykryła mnie kocem. Zasnęłam po paru godzinach z zaschniętymi na twarzy łzami.
***
Po minucie, kiedy w dormitorium zrobiło się cicho, a Lily wspięła się do Dorcas, wyszedłem na korytarz. Pędem rzuciłem się w stronę Wieży Prefektów. Po podaniu hasła, wpadłem do salonu. Rogacz, który smacznie spał na fotelu, podskoczył i spadł na podłogę.
- Zabiję tego, kto mnie obudził! - krzyknął, otwierając zaspane oczy. Momentalnie wyszczerzył zęby i rzucił się na mnie z pięściami. - Czemu to zrobiłeś? Miałem taki piękny sen - powiedział rozmarzonym głosem.
- A gdzie masz Lily, marzycielu? - zapytałem się odpychając go od siebie. Porozglądał się i wzruszył ramionami.
- Pewnie poszła spać do siebie, a o co chodzi? - Przymknąłem oczy i parę razy wziąłem głębokie oddechy.
- Twoja towarzyszka postanowiła się przejść po zamku - powiedziałem, a Jamesowi wesoły wyraz twarzy zniknął. - Obudziłem się jakoś parę godzin wcześniej i nie umiałem zasnąć. Otworzyłem Mapę i wiesz co zobaczyłem? - spytałem się, a James z otwartymi oczami pokiwał głową. - Lily stała przy oknach na jezioro, ale nie była sama. Towarzyszył jej nasz najlepszy kolega.
- Kto? Peter, Remus? - zapytał się szybko Rogacz. - Nic się jej nie stało, prawda?
- Gdyby to byli oni, nie wstawałbym z łóżka. Był to Mulciber. Nie wiem, co chciał, bo gdy dobiegłem tam, Lily stała nieruchomo w jednym miejscu, a po gnojku ani śladu. Ale stary, nigdy jej nie widziałem w takim stanie. Musiał ją nieźle nastraszyć, i nie tylko słownie. Najprawdopodobniej groził jej różdżką, bo gdy tylko mnie usłyszała, wycelowała swoją we mnie - powiedziałem i czekałem na reakcję przyjaciela. Usiadł załamany i oparł się o duże, czerwone poduszki. 
- Przyznała się, że z kimś była? - spytał się podejrzliwie. Powoli zaprzeczyłem głową. - Myślisz, że dalej się z... Nimi zadaje? - zapytał się powoli Rogacz wbijając wzrok w podłogę. Jego oddech stał się nierówny, a klatka piersiowa szybciej poruszała.
- James... Myślę, że nie... - odrzekłem i zatrzymałem się w połowie. Czy Lily byłaby w stanie znowu nas zdradzić? Usiadłem obok Jamesa i minęło tak parę minut. Ciszę przerywała latająca mucha, która w tym momencie ani trochę nie denerwowała.
- Ufam jej, naprawdę. Ale trzeba ją obserwować. Może znowu wpadła w kłopoty - odparł poważnie James i wstał z kanapy. W jego oczach zauważyłem cień zwątpienia, ale i zmartwienia. Poszedł do swojej sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi. Znużony całą sytuacją zasnąłem w sypialni. Śniły mi się koszmary, gdzie Lily po raz kolejny opuszczała nas i walczyła przeciwko. Budziłem się co chwilę, ale gdy zamykałem oczy, widziałem taki sam obraz.
Witajcie!
Wróciłam po długiej przerwie, ale z głową pełną pomysłów! Jak wakacje? Podekscytowani? Jakie macie plany? Ja lecę do Macedonii, potem do Niemiec, a następnie będę u babci ;)

poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział 21

Od pierwszej nocy spędzonej w Wieży Prefektów minęło parę dni, ale wydawało mi się, jakbym od dawno w niej mieszkała. Normalne były dla mnie samotne noce bez plotkowania z Dorcas czy pusty salon. James praktycznie spędzał czas w swojej sypialni lub chodził do reszty Huncwotów, więc za dużo z nim nie rozmawiałam od dnia, w którym podarował mi naszyjnik. Swoją drogą, był prześliczny. Bardzo delikatny, literka była cieniutka, ale malutkie diamenciki bogaciły biżuterię. Łańcuszek można było regulować, ale chciałam go mieć jak najkrótszy. I tak od paru dni, owa ozdoba nie opuszczała mnie ani na krok. Wzięłam sobie słowa Jamesa do serca, że gdy będę go miała cały czas na szyi, to i on będzie ze mną. Może to głupie, ale czas spędzony z Jamesem był najlepszą odskocznią od codziennego, szkolnego życia.
- Widzę, że ci się prezent podoba - powiedział James. Nie wiem ile czasu mógł siedzieć obok mnie w salonie, ale nie zauważyłam, gdy wyszedł ze swojej sypialni.
- Tak, bardzo - powiedziałam podejrzanie. - Od ilu minut tutaj jesteś?
James zmrużył oczy i dziwnie się na mnie popatrzył. Następnie wziął do ręki pergamin i dźwignął go na wysokość moich oczu.
- Robię to zadanie od dziesięciu minut i od dziesięciu minut pytam się ciebie, jakbyś tutaj rozwiązała i rozmawiałaś ze mną, a ty się pytasz od kiedy ja tu siedzę? - powiedział czarnowłosy, a ja się lekko wystraszyłam. - Żartujesz sobie, prawda? - spytał się poważnie.
- Nie, chyba nie. Tak sądzę - odparłam i podrapałam się po głowie. - Zamyśliłam się. - James ukradkiem na mnie spojrzał w tym momencie, gdy czułam, jak się rumienię.
- Albo jesteś chora, albo coś nieświeżego zjadłaś. - Zaczął wyliczać. - Albo jesteś zakochana - powiedział dumnie.
- Na razie mam po dziurki w nosie miłość i te sprawy - odrzekłam - ale na prawdę nie wiem co się przed chwilą stało. Możesz powtorzyć? - powiedziałam i zaczęłam przeglądać pergamin chłopaka. Zadanie było proste i szybko mu pomogłam, ale nie mogłam wyrzucić słów Jamesa z głowy. Zakochanie?
***
Nasze dormitorium bez Rogacza stało się niesłychanie puste i smutne. Brakowało mi jego diabelskiego uśmiechu, gdy wpadł na jakiś pomysł. Z początku Syriusz bardzo przeżywał, że łóżko Jamesa będzie stało puste przez rok. Wydawało się, że był zły na to, że przyjaciel go opuścił. Zapomniał jednak, że Rogacz uczęszcza na te same przedmioty co my i spożywa z nami posiłki. Mimo to, tęsknił za nim. Nie wiem, co by się z Łapą stało, gdyby kiedykolwiek Rogacza zabrakło.
Z Madison układało się wyśmienicie. Chodziliśmy na długie spacery na Błonia, bardzo dużo rozmawialiśmy, a chłopaki ją bardzo polubili. Z Lily i Dorcas raz była na zakupach. Nie było ich ponad cztery godziny; aż się boję wiedzieć, ile plotek zdążyły między sobą wymienić. Oprócz tego, że była otwarta na ludzi, umiała słuchać. Była doskonałą osobą do zwierzania się, bo zawsze coś ci doradziła. Nie zebrałem się jeszcze w sobie, aby powiedzieć jej o mojej dolegliwości, ale wiecznie okłamywać jej nie mogę. Nie zasługuje na to.
Gdy jestem sam na sam z Madison czuję się najszęśliwszym człowiekiem na ziemi, ale czuję, że coś przede mną ukrywa. Często jest zamyślona, nie umie się skupić na tym, co mówię lub jest bardzo smutna. Wiele razy próbowałem dowiedzieć się, o co chodzi. Może potrzebuje pomocy, ale wstydzi się o nią poprosić.
Parę dni później, gdy moja ukochana zniknęła mi z oczu po obiedzie, zacząłem się o nią niepokoić. Coraz częściej gdzieś znikała na parę godzin, wracała przygnębiona i nawet nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Zauważyłem skrawek jej torby znikającej z Wielkiej Sali, więc niezwłocznie skończyłem swój posiłek i pobiegłem za nią. Byłem pewny, że ją dogonię. Niestety, przeceniłem zdolności sportowe mojej dziewczyny. Obiegłem cały zamek, od biblioteki, łazienkę Jęczącej Marty po Błonia.
Wróciłem zrezygnowany do dormitorium. Jak to się mogło stać, że dziewczyna będąca przede mną parę kroków mogła mi uciec. Upadłem na łóżko targając sobie włosy. Zamknąłem oczy i jęknąłem ze zrezygnowania. Jak rozgryźć tę dziewczynę? Jak do niej dotrzeć? Jak ją znaleźć? I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, który był cały czas pod nosem, ale zaślepiony rozpaczą go nie zauważyłem.
Siedziałem na skraju łóżka z otworzoną przede mną Mapą Huncwotów. Szukałem kawałek po kawałku nazwiska Madison Klett. Ku mojemu zdziwieniu, owa osoba stała nieruchomo w jednym punkcie w Sowiarni. Puściłem się pędem do dziewczyny. Na wszelki wypadek skrawek pergaminu trzymałem w ręku, w razie gdyby Madison zmieniła swoje miejsce. Zdyszany i spocony wbiegłem do Sowiarni. Było w niej ciemniej niż na dworze, ale doskonale zauważyłem sylwetkę dziewczyny odwróconej do szerokiego okna, z którego widok rozprzestrzeniał się na całe jezioro. Trzęsła się, najwyraźniej płakała. Nie zauważyła mojej obecności, więc po cichu podszedłem do niej od tyłu i delikatnie przytuliłem.
– Dlaczego przede mną uciekasz, Madison? - szepnąłem jej do ucha. – Dlaczego masz przede mną tajemnice? - powiedziałem i odwróciłem ją do siebie. Oczy miała czerwone i popuchnięte od płaczu. Chwyciłem jej drobne dłonie i ucałowałem. Była taka krucha i drobna, a widok jej zapłakanej łamał mi serce.
– To nic takiego Remusie. Nie martw się o mnie - odparła słabym, łamiącym się głosem.
– Właśnie widzę. Skarbie, daj sobie pomóc - rzekłem i mocno przytuliłem. Czułem, jak jej mięśnie się rozluźniają i miałem nadzieję, że wszystko mi opowie.
– No bo... Dostałam parę dni temu list z domu, że... Mój kochany... Puszek odszedł... - odparła i zaczęła szlochać. Ja stałem wryty w ziemię i nie wiedziałem co się dzieje. Czyli całe to jej dziwne zachowanie było spowodowane tym, że jakiś futrzak umarł? A ja myślałem, że jest tajną agentką i pracuje dla Voldemorta.
– Skarbie, już spokojnie - Próbowałem ją uspokoić, ale w środku chciało mi się śmiać. Ledwo co powstrzymywałem się od parsknięcia. – Puszek na pewno był cudownym zwierzakiem, ale na każdego przychodzi pora - powiedziałem i popatrzyłem w jej zaszklone oczy. Oby w przyszłości tylko z takich powodów cierpiała.
– Wiem, ale był w mojej rodzinie odkąd pamiętam. Będzie mi go brakowało - szepnęła i znowu się do mnie przytuliła. – Chcę zostać sama, dobrze? - Zapytała się i ruszyła w kierunku drzwi. – Kocham cię Remusie.
I tyle ją widziałem. Śledziłem ją na Mapie Huncwotów, czy doszła do swojego dormitorium. Gdy jej imię znalazło się w lochach, odetchnąłem z ulgą. Odwróciłem się, by po raz ostatni raz tego dnia zobaczyć zapierający dech w piersiach widok. Czułem świeży i chłodny wiatr na moich policzkach. Nagle do okna podfrunęła mała, ruda sówka z przyczepionym do nóżki listem. Miała powyrywane pióra i wyglądała na zmęczona. W oddali zauważyłem jastrzębia, który musiał ją najprawdopodobniej dopaść i biedna nie dostarczyła listu. Przyjrzałem się jej oczom. Sowa Madison miała jedno oko czarne, a drugie brązowe i była ruda. Zwierzę pochukiwało nerwowo i widać było, że się boi. Spojrzałem w jej oczy i wiedziałem, czyją była własnością. Patrzyłem na mały list i kusiło mnie, żeby go wziąć, ale nie można było czytać cudzej korespondencji. Ale w sumie, gdy wezmę ten pergamin i przekażę jutro Madison, że jej list został nie dostarczony, to nie stanie się nic złego. Delikatnie odplątałem pergamin, a sówce dałem ciastko. Przez przypadek list się otworzył, a oczy same napotkały staranne litery mojej dziewczyny.
Drogi H. J.
Piszę znowu do Ciebie, bo nie mogę znieść tej myśli, że muszę to zrobić. Może uda się to ominąć? Nie chcę niszczyć tego, co zbudowałam.
Naprawdę chcesz tego? Będzie Ci po tym lepiej? To zrób to sam, a nie każ mi tego zrobić. Złamie mi to serce.
Mam nadzieję, że weźmiesz moją prośbę pod uwagę. Pamiętaj, możesz się zawsze wycofać! Będziemy się ukrywać, poradzimy sobie.
Muszę już kończyć, bo ktoś idzie. Żegnaj.
M. K.
Ostatnie litery były krzywe i napisane w pośpiechu. Musiała wysłać ten list tuż przed tym jak wszedłem do Sowiarni. Dlaczego mi o tym nie powiedziała? Jaki był powód, że mnie okłamała? Na pewno tego Puszka zmyśliła. Myślałem, że jesteśmy już ze sobą szczerzy. Do kogo pisała, o co w ogóle chodziło?
Zmieszany wróciłem do dormitorium. Syriusz i Peter grali w jakieś mugolskie gry, ale nie miałem ochoty do nich dołączyć. Zasłoniłem swoje zasłony i położyłem się na łóżku. List czytałem jeszcze parę razy próbując rozgryźć, kim jest tajemniczy H. J. Postanowiłem, że dopóki nie rozgryzę całej sprawy, nie przyznam się Madison, że przechwyciłem jej list. Ciekawość wygrała nad uczciwością.


sobota, 25 marca 2017

Rozdział 20

Przemierzałam puste korytarze tak szybko, że nawet postacie z obrazów nie były w stanie mnie zatrzymać. Moim celem było jak najszybciej dotarcie do gabinetu i błaganie o wybaczenie i obiecanie poprawy. Fakt, że czuć było ode mnie alkohol, a na sobie miałam szlafrok chyba nie stawiał mnie w dobrym świetle. Modliłam się w duchu, abym spotkała na mojej drodze kogoś, kto mógłby uratować niewinną osobą od rychłej śmierci.
- Uważaj, jak chodzisz! - usłyszałam męski głos, tuż nad moim uchem w chwili, gdy zderzyłam się z jego właścicielem. - Lily? - zapytał się chłopak chwytając mnie za ramiona. W słabym świetle pochodni ciężko byłoby rozpoznać, z kim się rozmawia, ale takie okulary miała tylko jedna osoba w szkole.
- James? - szepnęłam, zdając sobie sprawę, że dalej obowiązuje cisza nocna.
- Tak, to ja - odrzekł czarnowłosy. - Co ty tutaj robisz o tak późnej porze?
- Idę na ścięcie do gabinetu Dumbledore'a. - James już zaczerpnął powietrza, żeby się dopytać, ale uciszyłam go ręką. - A ty gdzie się wybierasz?
- Też do dyrektora, ale na spotkanie. Chciał się ze mną widzieć. Tylko zastanawia mnie, dlaczego tak późno. - Podrapał się po głowie i wzruszył ramionami.
Nie przedłużając, oboje ruszyliśmy krętymi korytarzami do pokoju Dumbledore'a. Podróż odbyła się w ciszy, może nawet lepiej. Przed drzwiami czekała na nas McGonagall z surowym, jak zwykle, wyrazem twarzy. Nawet na nas nie spojrzała, tylko wpuściła do środka. Wnętrze gabinetu nie zmieniło się od czasu, gdy także pewnej nocy byłam zaproszona do gabinetu dyrektora. Tym razem przed biurkiem stały dwa, duże fotele z przygotowaną wcześniej gorącą czekoladą. Dyrektor już siedział pośrodku stołu ze spokojnym uśmiechem na ustach.
- Lily, Jamesie. Zapraszam, usiądźcie.
Posłusznie wykonaliśmy polecenie nauczyciela i usadowiliśmy się na siedzeniach. Od razu rzuciłam się na parujący trunek, nerwowo zerkając na profesora.
- Pewnie się zastanawiacie, po co wasza dwójka siedzi o północy w gabinecie dyrektora i pije gorącą czekoladę. Powody są dwa. Pierwszy to taki, że na gorącą czekoladę zawsze jest pora, a drugi, że mam dla was bardzo ważną informację.
- Panie profesorze - przerwałam ostro nauczycielowi, co nie umknęło uwadze Jamesa - chciałabym przeprosić za ten nocy hałas, który nie pozwolił profesor Mcgona...
- Nie dlatego cię tutaj sprowadziłem. Była to wymówka, a poza tym chciałem cię trochę wystraszyć. - Zachichotał dyrektor. - Taki żarcik.
- O co chodzi profesorze? - odezwał się James najwyraźniej rozdrażniony bezsensowną wymianą zdań.
- Długo się nad zastanawiałem i stwierdziłem, że będzie to najlepsza opcja. Obydwoje się dopełniacie, a wspólna praca każdego z was czego innego nauczy. Oczywiście, wywołacie ogólną sensację w całej szkole, ale dacie sobie radę...
- Panie dyrektorze. - Przerwał tym razem James. Jego głos był mocny i stanowczy. - O co chodzi?
- Wybrałem was na prefektów.
Wspomnienie tego spotkania przeplatało się z momentem, gdy prosiłam Jamesa o pomoc w nauce. Były to krótkie sny, które co chwilę budziły mnie z płytkiego snu. Podkrążone oczy i potargane włosy były dowodem na nieprzespaną noc. Potęgowało to moje zdezorientowanie na lekcjach, gdy nie umiałam wykonać najprostszych czynności. Moją głowę zajmowało też to, że na cały ten rok przeprowadzam się do Wieży Prefektów. Będę w niej mieszkała razem z Jamesem, co przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Co innego rozmawiać między lekcjami lub wspólne uczenie a dzielenie się miejscem zamieszkania. Kto to wymyślił, żeby na Prefektów Naczelnych wybierać dziewczynę i chłopaka. Czułam zimną odznakę w kieszeni szaty, gdy Dorcas krzyknęła mi do ucha, że już koniec zajęć i czas na obiad.
Publiczne ogłoszenie mnie i Jamesa prefektami było niespodziewane. Dyrektor zapomniał wspomnieć, że oznajmi to pozostałym uczniom w Wielkiej Sali. Wlepione oczy wszystkich dookoła sprawiły, że poczułam pot na moim czole. Od dawna wiedzieli, że Dumbledore jest szalony, ale to, że posadził niedoszłą śmierciożerczynię na tak ważnym stanowisku pogarszało opinię o nim. Myślałam, że nie może być nic gorszego, a jednak dyrektor jak zawsze zaskakuje. Zaprosił mnie i Jamesa obok niego, aby wszyscy się z nami zapoznali. Jakby oczywiście nikt nie słyszał o przystojnym Jamesie Potterze i jego ukochanej Lily Evans - Hodder. Odeszłam od stołu, ale czułam, że zaraz nogi odmówią mi posłuszeństwa. Na szczęście, James użyczył mi swojego ramienia i razem ruszyliśmy w stronę stołu nauczycieli.
- James, Lily, może jakieś słowo do naszych kochanych uczniów. - Uśmiechnęłam się krzywo i mocniej uścisłam rękę Jamesa. Dyrektor chyba myślał, że sprawiał przyjemność tym, że możemy sobie przemówić do setki nastolatków, którzy nie palają do mnie radością.
- Cześć wszystkim. - James podszedł do mównicy, a jego głos rozbrzmiewał w całej sali. Ciekawe jak, bo żadnego mikrofonu tu nie było. - Chyba nie muszę nas przedstawiać - powiedział i spojrzał na mnie. Moja twarz wyrażała panikę, więc James kontynuował - postaramy się godnie was reprezentować, a to oznacza, że możecie się do nas zwrócić z każdą głupotą i poważną sprawą. Jesteśmy dla was. - Skończył i wszyscy zaczęli klaskać. James uśmiechnął się do widowni i zszedł z mównicy. Dotknął mojej talii i popchnął w stronę stołu. Usiedliśmy obok siebie i jak gdyby nigdy nic zaczęliśmy jeść niedokończony obiad. Nie miałam odwagi spojrzeć na resztę stołów, ale drugi prefekt jadł pieczeń z ogromnym uśmiechem na ustach.
Przeprowadzka do Wieży Prefektów odbyła się wieczorem. Wszystkie moje rzeczy spakowałam do walizek, a gdy skończyłam, magicznie przeniosły się do nowego miejsca. Przytuliłam mocno moją przyjaciółkę i zaczęłyśmy głośno płakać.
- Będzie mi ciebie tutaj brakować - powiedziała smutnym głosem Dorcas.
- Ja tam tylko będę spała. Przecież chodzimy razem na prawie wszystkie lekcje - rzekłam i mocniej uścisłam brunetkę. Po chwili wypuściłam ją z uścisku i wyszłam z dormitorium. Przed wejściem czekał na mnie już James, najwyraźniej podekscytowany zmianą zamieszkania. Przepuścił mnie w przejściu i ruszyliśmy w kierunku naszego nowego domu.
Wieża prefektów znajdowała się tuż obok łazienek prefektów, ale obydwa miejsca zabezpieczone były hasłem. Tylko ja i James mogliśmy do nich wejść. Dyrektor zabronił nam zdradzać hasła nieznajomym, ale nic nie mówił o przyjaciołach. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, ale nucenie wesołej melodii i wyśmienity humor Jamesa umilił mi drogę. Nie okłamano nas, że będziemy mieszkali w wieży. Do nowego miejsca prowadziło z parędziesiąt schodów, które myślałam, że się nigdy nie skończą. W połowie musiałam zastrzymać się na chwilę i wziąć parę oddechów, ale James nie czekał na mnie i wspinał się dalej. Dotarłam kilka minut po czarnowłosym, który obchodził całe pomieszczenie​ z ogromną ciekawością. Nowego mieszkania nie można było porównywać z dormitoriami, które niedawno zamieszkiwaliśmy. Na środku salonu były dwie duże kanapy z okrągłym stolikiem pośrodku. Obok ogromnego, gotyckiego okna miło paliło się drzewo w kominku, więc w powietrzu czuć było zapach żywicy. Na wysokich ścianach zawieszone były obrazy ze wszystkimi dyrektorami szkoły, zasłużonymi nauczycielami i sławnymi czarodziejami. Ich kolory łączyły się z czterami domami w Hogwarcie, ale gdy weszłam do swojej sypialni, była ona w stu procentach gryfońska. Pod oknem stało ogromne łóżko z czerwoną narzutą i bordowymi poduszkami. Obok niej leżały wszystkie moje walizki z ubraniami, butami i książkami. W kącie stała ogromna garderoba z licznymi szufladami. Najlepszym meblem w moim pokoju była szklana biblioteczka wypełniona do połowy opasłymi książkami. Pokój moich marzeń.
Usłyszałam z salonu dochodzące dźwięki. Otworzyłam dębowe drzwi i zobaczyłam Jamesa naprawiającego lampę, którą przed chwilą stłukł.
– Zawsze byłem niezdarą - odparł i nieśmiało się​ uśmiechnął. Próbował złożyć ozdobę, ale bezskutecznie. Machnęłam szybko różdżką i przed okularnikiem stała wysoka, zaświecona lampka. – Dzięki, zapomniałem, że mogę użyć czaru - powiedział i usiadł na wielkiej sofie. Instyktownie dosiadłam się do niego nerwowo pocierając rękami o spodnie.
– Co tam u ciebie? - zapytałam się, ale od razu uderzyłam się w myślach czoło. Durne pytanie, durna ja.
– Dobrze - powiedział z dziwnym wyrazem twarzy - podoba mi się to miejsce. Jest takie przytulne i takie... nasze. - Skończył i spojrzał w moje oczy. Były takie piękne i hipnotyzujące. Nie miałam nigdy okazji być sama na sam z Jamesem, co mnie bardzo stresowało, a coraz to bardziej pocące się dłonie nie ułatwiały mi sprawy.
– Też tak sądzę - odparłam i nastąpiła między nami niezręczna cisza. James patrzył na mnie z niepokojem wymalowanym na twarzy, a ja starałam się, aby moje policzki były mniej czerwone. – Kiedy zaczynamy korepetycje? - zapytałam się.
– Możemy od jutra, ale w sumie, mam inną sprawę do ciebie - powiedział i niespokojnie się poruszył. Zaczął grzebać w tylnej kieszeni dżinsów, aż w końcu wyjął fioletowe, małe pudełeczko. – Chciałem ci to dać na poprzednie święta, ale nie było okazji. - Skończył i położył tajemnicze coś na kanapie obok mnie. Chwyciłam wieczko, a moim oczom ukazał się piękny, srebrny wisiorek z literką "L".
– James... On jest śliczny... - mówiłam rozmarzonym głosem nie mogąc wyjść z zadziwu. – Nie powinieneś mi nic wtedy kupować, byłam okropną przyjaciółką.
– Przestań. – Przerwał mi James i chwycił mnie za ręce. – Już od dawno go miałam w swojej nocnej szafce, ale nie było okazji, aby ci go podarować - powiedział, wziął wisiorek z pudełka i zapiął mi go na szyi – noś go cały czas przy sobie, a gdybyś mnie potrzebowała, chwyć go do dłoni i pomyśl o mnie. Wtedy się pojawię - rzekł przyciszonym głosem. – Dobrej nocy Lily. – Wstał i poszedł do swojego pokoju.
Zimny prysznic odrobinę ochłodził moje ciało, ale rozmowa z Jamesem, jego prezent znowu mnie rozgrzewało. Woda leciała po włosach, twarzy, ale tego nie zauważałam. Dotknęłam mojego wisiorka, którym dziwnym trafem był ciepły. Był śliczny i tak jak James powiedział, nie zamierzałam go ściągąć ani na sekundę. Gdy wyszłam z łazienki i przebrałam się w koszulę nocną, było grubo po dwudziestej trzeciej. Nie miałam ochoty spać, więc wzięłam pierwszą lepszą książkę z biblioteki i zasiadłam do czytania. Dziwnym trafem trafiłam na jakieś mugolskie romansidło, w którym dziewczyna odrzucała chłopaka, a gdy już się w nim zakochała, on już jej nie chciał znać. Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam, gdy na zegarze wybiła druga w nocy. Zgasiłam szybko lampę i przykryłam się miękką kołdrą. Zamknęłam oczy, a główną osobą w moim snach, był nie kto inny, jak James Potter.

Rozdział 19

Wieść, że ta słynna Lily Evans wróciła do szkoły, towarzyszyła wszystkim uczniom przez kilka dni nauki. Nie zdziwiłam się, gdy wśród pierwszych klas chodziła pogłoska o tym, że rudowłosa jest niebezpiecznym szpiegiem samego Voldemorta. Starsze roczniki w to nie wierzyły, ale nie śmiały zaczepić Evansówny, bojąc się potraktowania jakąś okropną klątwą.
Nie znałam wcześniej Lily, ale uważałam ją za rozsądną dziewczynę. Gdy usłyszałam o tym, co zrobiła, byłam naprawdę zła. Dopiero Remus wytłumaczył mi, jaką jest opiekuńczą i wspaniałomyślną osobą, tylko trafiła w złym na czasie na złego człowieka.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Siedziałam w dormitorium Dorcas i zwierzałam się jej z tajemniczych spotkań z Remusem. Wtedy ona wbiegła do pokoju cała zarumieniona i na mój widok gwałtownie się zatrzymała. Po chwili podeszła do mnie z ogromnym uśmiechem na ustach i przedstawiła się. Zamieniłyśmy tylko parę zdań, ale czułam, że naprawdę się polubimy. Dotąd nie rozmawiałyśmy; wakacje spędziłam w domu rodzinnym, z którego nie mogłam za bardzo wychodzić. Tylko nocne schadzki z Lunatykiem dawały mi odrobinę nadziei, że wszędzie tak jest i moja rodzina jest normalna.
Tym razem było podobnie; siedziałam na łóżku Dorcas i z wielką ciekawością słuchałam opowieści o najlepszej imprezie u Jamesa Pottera. Jak na zawołanie, do pokoju wparowała Lily trzymając się za serce.
– Powinni tutaj zamontować windę - wydyszała i rzuciła się na swoje łóżko. – Cześć Madison - powiedziała do mnie, jakby odrobinę speszona.
– Cześć Lily - odpowiedziałam i pokrzepiająco się uśmiechnęłam.
– Jak było w bibliotece? - spytała się Dorcas, rozczesując palcami swoje długie i gęste włosy. – Znalazłaś potrzebne ci książki?
– Znalazłam - jęknęła Lily - ale gdy tylko zobaczyłam, ile materiału muszę nadrobić, to stwierdziłam, że lepiej jak zacznę udawać chorą. Ale - dorzuciła entuzjastycznie - ktoś mi pomoże - powiedziała i zaczęła się chichotać jak mała dziewczynka, która dostała swoją wymarzoną zabawkę.
– Któż by chciał rozmawiać z przerażającą czarownicą, która służy Czarnemu Panu? - zapytała się Dorcas i mrugnęła do mnie. Wybuchnęłyśmy ogromnym śmiechem na wspomnienie tych wszystkich przerażonych min, gdy tylko Lily wchodziła do Wielkiej Sali. Ci, którzy siedzieli najbliżej niej, szybko kończyli posiłek i w podskokach wybiegali z pomieszczenia.
– Myślę, że James Potter nie boi się śmierciożerców - rzekła Lily z triumfalnym wzrokiem. Omiotła cały pokój z udawaną wyższością i zarzuciła ręce za głowę. – No co się tak patrzycie?
– Po prostu cieszymy się, że jesteś szczęśliwa - powiedziałam całkowicie szczerze i prosto z serca. Rudowłosa gwałtownie wstała ze swojego łóżka i rzuciła się na mnie mocno przytulając.
– Dziękuję ci Madison za te słowa i za to, że kiedy nie byłam przyjaciołką Dorcas, zastąpiłaś mnie. - Poczułam parę łez, które spłynęły z policzków Lily. Mocniej ją uścisnęłam i głaskałam po włosach. Zasłużyła sobie na to.
– To co, robimy babski wieczór? - przerwała Dorcas wyciągając ze swojego stolika nocnego butelkę Ognistej Whiskey.
Gdy już zamek opustoszał, a wszyscy uczniowie dawno spali, trzy dziewczyny śmiały się i chichotały z własnej głupoty. Doskonale wiedziały, że jutro mają szkołę, a bezlitosny kac nie pozwoli im stanąć na nogi. Jako że ja byłam najmłodsza, najmniej wypiłam, ale i tak czułam mocne zawroty głowy. Już nigdy więcej nie posłucham Dorcas; tylko ona mogła wymyślić taki infantylny pomysł, aby upić się w środku tygodnia. Jednak, nie mogę zaprzeczyć, że było cudownie; śmiałyśmy się, opowiadałyśmy swoje historie, gdzie niektóre z nich były naprawdę nierealne, obgadywałyśmy przystojnych chłopaków i narzekałyśmy na małą liczbę ubrań. Temat o Voldemorcie oczywiście się pojawił, który sprawił, że od razu zmarkotniałam. Nie lubiłam o tym rozmawiać, a tym bardziej okłamywać moich przyjaciół i Remusa. Moment, gdy Dorcas spytała mnie, co sądzę o tej całej sprawie wyczyszczenia świata z brudnej krwi, był najgorszym w całym moim życiu.
– No wiecie, jak to jest. W sumie, to nie wiem... - Na szczęście pukanie w okno przerwało mi w połowie zdania. Zaciekawione, podbiegłyśmy do źródła dźwięku i zobaczyłyśmy ogromną sowę na parapecie. Lily wpuściła ją do środka, a ona upuściła starannie zwiniętą kartkę papieru i wyfrunęła z pokoju.
– Co to do cholery jest? - powiedziała do siebie rudowłosa i rozwinęła rulonik. Z każdą sekundą jej oczy niebezpiecznie się poszerzały, a ręce zaczęły się delikatnie trząść.
– Daj mi to, bo nie umiesz czytać na głos. Też chcemy się dowiedzieć, co to jest - burknęła Dorcas i wyrwała przyjaciółce list z dłoni.
Droga Panno Evans.
Proszę się ubrać i natychmiast przyjść do gabinetu dyrektora. Wszystkich uczniów obowiązuje cisza nocna. Podkreślam, WSZYSTKICH, a krzyki panien Meadowes, Klett i Evans utrudniają mi zasypianie.
Nie pozdrawiam,
Minerva McGonagall.
– Mam ochotę soczyście przeklnąć, ale usłyszy to nasza opiekunka.
Lily stała w miejscu z otwartą buzią i wymalowanym przerażeniem na twarzy. Żart Dorcas nie był trafiony, co sprawiło, że rudowłosa zaczęła szlochać.
– Lily, cichutko - szepnęłam jej do ucha, delikatnie przytulając. – Powiesz, że bolał mnie brzuch i musiałyście się mną opiekować, a te głosy dobiegają z innego pokoju.
– Pierwsze dni w szkole, a ja jestem wzywana do dyrektora za hałasowanie po północy - mruknęła Lily. – Na brodę Merlina! - Uderzyła się mocno w czoło. – Czuć ode mnie alkohol na kilometr. Co ja teraz zrobię?!
– Bierzesz szlafrok i lecisz pod gabinet. Chyba wiesz, co grozi za spóźnienie - powiedziała żałośnie Dorcas i podała Lily ubranie. Uścisnęła ją mocno i popchnęła w kierunku drzwi. Evans powoli stawiała kroki lekko się chwiejąc. Obróciła się do nas z błagalnym wyrazem twarzy i zamknęła za sobą drzwi. To będzie najtrudniejsza rozmowa w historii Hogwartu. Obydwie usiadłyśmy na łóżku zmęczone i złe na siebie. Powinnyśmy być tam we trzy, a McGonagall wezwała tylko Lily. Było nam z tego powodu bardzo przykro. Nagle, moja przyjaciółka wzięła mnie za rękę tym samym zmuszając mnie do spojrzenia na nią.
– Co się dzieje, Madison? - zapytała się Dorcas mocno wpatrując mi się w oczy. Na to pytanie lekko zesztywniałam.
– A o co chodzi?
– Dobrze wiesz - odparła pobłażliwie dziewczyna. – To nie pierwszy raz, jak na dźwięk imienia Voldemorta wzdrygasz się i nie wiesz co powiedzieć.
Zaczęłam ciężej oddychać. Moje mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa i teraz cała się trzęsłam. Nie mogłam tego zahamować, a łzy same napłynęły mi do oczu. Widząc to, Dorcas przybliżyła się do mnie i objęła mnie ramieniem. Czułam się taka bezpieczna i kochana, że chciałam się ze wszystkiego zwierzyć, ale dobrze wiedziałam, że nie mogłam. Na pewno nie teraz.
– To jest takie dziecinne... - Kłamstwo szybko wypłynęło z moich ust. Chociaż zawierało w sobie odrobinę prawdy. – Bardzo się go boję i nie chcę o tym rozmawiać.
– Nie jesteś jedyna. Kiedyś czułam obawę, ale teraz jedynie czuję nienawiść. Voldemort zniszczył moje życie. Będzie dobrze, zobaczysz - rzekła Dorcas. Chwilę pozostałyśmy w uścisku, aż nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Zszokowane i wystraszone odwróciłyśmy głowę. W progu stała Lily, która była przerażona, ale i podniecona. Popatrzyła na nas wielkimi oczami i wskoczyła na łóżko.
– Dziewczyny, to, co się stało w gabinecie Dumbledore'a. To jest chyba sen. Ja śnię - mówiła bardzo szybko i bez składu.
– Ale Lily, uspokój się. Co się stało? - spytała się Dorcas i delikatnie pogładziła gorący policzek rudowłosej.
– Dumbledore wpadł na szalony pomysł. Nie przemyślał go, a jest on kompletnie do bani.
Wraz z kolejnymi zdaniami przyjaciółki, nasze twarze wyrażały na zmianę rozbawienie, przerażenie i zdumienie. To, co wymyślił dyrektor, było tak nierealne, jak latający Slughorn na hipogryfie. Żadna z nas nie umiała zasnąć do końca tej pełnej wrażeń nocy.
Komentarze bardzo mile widziane ;)