Strony

wtorek, 20 czerwca 2017

Rozdział 22

Nauczyciele stwierdzili, że nie ma nic złego w zadawaniu kilka prac domowych codziennie. W końcu my - uczniowie - nie mamy innego życia poza tym szkolnym. Chodzenie po Błoniach albo krótkie pogawędki były niemalże niemożliwe przy takim natłoku nauki. Radziłam sobie coraz lepiej, ale pomoc Jamesa była dalej niezbędna. Widziałam, ile czasu tracił na to, żeby mi coś wytłumaczyć. Czasem słyszałam, jak po nocach siedział w salonie i się uczył. Bardzo to doceniałam, ale nie mogłam bez przerwy wykorzystywać jego uprzejmości. Starałam się uczyć sama, aby on sam nie narobił sobie zaległości.
Pewnego chłodnego wieczoru rzuciłam książki w kąt. Siedziałam nad Transmutacją od paru godzin i szczerze, nie chciało mi się już nic. James spał obok na fotelu ze skrzywionymi okularami i książkami na brzuchu. Dopiero co zaczął się nasz ostatni rok w Hogwarcie, a my jesteśmy przemęczeni i zasypiamy nad jedzeniem. Przykryłam go szczelnie kocem i wyszłam z Wieży Prefektów. Płytki były mrożoco zimne, a na korytarzu unosił się dym kurzu. Postacie na obrazach złowrogo szeptały między sobą, jakby światło mojej różdżki było najgorszą zbrodnią na świecie. Podeszłam do największego okna i zakochałam się. Księżyc odbijał się w tafli jeziora, a w oddali widać było skraj Zakazanego Lasu. Parę razy jakieś stworzenie wynurzało się, aby zaczerpnąć powietrza. Zostawało po nim kręgi na wodzie, które oddalały się i znikały w głębi wody. Noc była spokojna i niedotknięta żadnym złem. Była czysta, ale jednocześnie ciemna i mroczna. Była schronieniem dla zła, które dało się wyczuć w powietrzu. Tak zapatrzona, nie zauważyłam stojącej nieopodal mnie postaci.
- Dobry wieczór, Evans. - Nieprzyjemny, niski głos dotarł do moich uszu. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz i obróciłam się do źródła dźwięku. W kącie stał wysokiej postury chłopak, który trzymał wycelowaną we mnie różdżkę. Wyglądał na pewnego siebie i był przekonany, że nie mam jak uciec.
- Dobry wieczór, nieznany mi z imienia uczniu. Z kim mam przyjemność rozmawiać? - spytałam się mocnym, ale drżącym głosem. Mój towarzysz stał w cieniu i nie mogłam zobaczyć jego twarzy.
- Jaką masz pewność, że jestem uczniem? - Tym pytaniem zbił mnie z tropu. Powoli przejechałam dłonią po różdżce, która wystawała mi z kieszeni. - Ani mi się waż, kochana. Jeden ruch i już po tobie - powiedział i wyszedł z cienia. Miał na sobie srebrzystą maskę, która zakrywała jego demoniczną twarz. Różdżka skierowana była w moją twarz, co było informacją, że nie mam z nim najmniejszych szans. - Mam dla ciebie wiadomość. Czarny Pan pamięta o tobie i co zrobiłaś z jego najlepszym uczniem, Jackiem. To nie jest koniec, zabawa dopiero się zacznie - odparł i zarzucił swoim płaszczem. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Została po nim chmura kurzu pomieszanego z potem. 
Łzy spływały powoli po policzkach, a mi nagle zrobiło się ogromnie zimno. Patrzyłam przed siebie, ale nie widziałam praktycznie nic. Słyszałam, jakby w transie słowa mężczyzny, który zapowiedział mi niezbyt optymistyczną przyszłość. Kątem oka zauważyłam osobę, która stała w tym samym miejscu, co on. Obróciłam się z wyciągniętą różdżką i prawie wypowiedziałam zaklęcie.
- Czekaj! To ja! - usłyszałam miękki, ale przyjemy głos. Postać wyszła z cienie z podniesionymi rękoma do góry. Miała dłuższe, brązowe włosy i przenikliwe spojrzenie. - To ja, Syriusz. - Odetchnęłam z ulgą i opuściłam rękę. Złapałam się za głowę i upadłam na kolana. Gorzko zapłakałam i momentalnie poczułam silne ramiona wokół mojej talii. Siedzieliśmy tak z kilka minut, aż nie uspokoiłam zdenerwowanego oddechu. Odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam na jego twarz. Wyrażała zdezorientowanie i zaniepokojenie, ale także troskę i czułość.
- Ja... Przepraszam cię... Byłam zamyślona, nie wiedziałam co robię... - Tłumaczyłam się, ale byłam mało wiarygodna.
- Co ty robisz o tej porze w zamku? - spytał się brązowooki. - James cię tak puszcza samą? Mógłby ktoś cię nastraszyć dla zabawy, na przykład taki ja. Nie zamierzałem tego, wybacz mi.
- To ja cię jeszcze raz przepraszam, Syriuszu. Nie wiem co mnie opętało - rzekłam i podniosłam się z podłogi. - A tak w ogóle, to skąd wiedziałeś, że tu jestem? Czemu tak późno urządzasz sobie spacery? - Chłopak się zmieszał i spuścił wzrok na ziemię.
- Tak jakoś... Zdecydowałem się na małą przechadzkę... Byłaś tu sama? - spytał się chłopak, podejrzliwie na mnie zerkając.
- Tak. - Skłamałam. Nie uwierzyłby mi, że najprawdopodobniej służący Voldemorta mnie odwiedził.
- To niebezpieczne, Lily. Nie powinnaś tak się przechadzać po zamku - powiedział i przytulił mnie, po czym szybko wypuścił z objęcia. - Odprowadzić cię do wieży?
- Tak, dziękuję, ale wolałabym do dormitorium - odparłam i chwyciłam ramię chłopaka. Musiałam jak najszybciej zwierzyć się Dorcas i wtulić się w przyjaciółkę. Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Przy wejściu do sypialni kiwnęłam głową w stronę Syriusza, na co on się smutnie uśmiechnął. Doszłam do łóżka młodej czarownicy, a ona przykryła mnie kocem. Zasnęłam po paru godzinach z zaschniętymi na twarzy łzami.
***
Po minucie, kiedy w dormitorium zrobiło się cicho, a Lily wspięła się do Dorcas, wyszedłem na korytarz. Pędem rzuciłem się w stronę Wieży Prefektów. Po podaniu hasła, wpadłem do salonu. Rogacz, który smacznie spał na fotelu, podskoczył i spadł na podłogę.
- Zabiję tego, kto mnie obudził! - krzyknął, otwierając zaspane oczy. Momentalnie wyszczerzył zęby i rzucił się na mnie z pięściami. - Czemu to zrobiłeś? Miałem taki piękny sen - powiedział rozmarzonym głosem.
- A gdzie masz Lily, marzycielu? - zapytałem się odpychając go od siebie. Porozglądał się i wzruszył ramionami.
- Pewnie poszła spać do siebie, a o co chodzi? - Przymknąłem oczy i parę razy wziąłem głębokie oddechy.
- Twoja towarzyszka postanowiła się przejść po zamku - powiedziałem, a Jamesowi wesoły wyraz twarzy zniknął. - Obudziłem się jakoś parę godzin wcześniej i nie umiałem zasnąć. Otworzyłem Mapę i wiesz co zobaczyłem? - spytałem się, a James z otwartymi oczami pokiwał głową. - Lily stała przy oknach na jezioro, ale nie była sama. Towarzyszył jej nasz najlepszy kolega.
- Kto? Peter, Remus? - zapytał się szybko Rogacz. - Nic się jej nie stało, prawda?
- Gdyby to byli oni, nie wstawałbym z łóżka. Był to Mulciber. Nie wiem, co chciał, bo gdy dobiegłem tam, Lily stała nieruchomo w jednym miejscu, a po gnojku ani śladu. Ale stary, nigdy jej nie widziałem w takim stanie. Musiał ją nieźle nastraszyć, i nie tylko słownie. Najprawdopodobniej groził jej różdżką, bo gdy tylko mnie usłyszała, wycelowała swoją we mnie - powiedziałem i czekałem na reakcję przyjaciela. Usiadł załamany i oparł się o duże, czerwone poduszki. 
- Przyznała się, że z kimś była? - spytał się podejrzliwie. Powoli zaprzeczyłem głową. - Myślisz, że dalej się z... Nimi zadaje? - zapytał się powoli Rogacz wbijając wzrok w podłogę. Jego oddech stał się nierówny, a klatka piersiowa szybciej poruszała.
- James... Myślę, że nie... - odrzekłem i zatrzymałem się w połowie. Czy Lily byłaby w stanie znowu nas zdradzić? Usiadłem obok Jamesa i minęło tak parę minut. Ciszę przerywała latająca mucha, która w tym momencie ani trochę nie denerwowała.
- Ufam jej, naprawdę. Ale trzeba ją obserwować. Może znowu wpadła w kłopoty - odparł poważnie James i wstał z kanapy. W jego oczach zauważyłem cień zwątpienia, ale i zmartwienia. Poszedł do swojej sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi. Znużony całą sytuacją zasnąłem w sypialni. Śniły mi się koszmary, gdzie Lily po raz kolejny opuszczała nas i walczyła przeciwko. Budziłem się co chwilę, ale gdy zamykałem oczy, widziałem taki sam obraz.
Witajcie!
Wróciłam po długiej przerwie, ale z głową pełną pomysłów! Jak wakacje? Podekscytowani? Jakie macie plany? Ja lecę do Macedonii, potem do Niemiec, a następnie będę u babci ;)

poniedziałek, 8 maja 2017

Rozdział 21

Od pierwszej nocy spędzonej w Wieży Prefektów minęło parę dni, ale wydawało mi się, jakbym od dawno w niej mieszkała. Normalne były dla mnie samotne noce bez plotkowania z Dorcas czy pusty salon. James praktycznie spędzał czas w swojej sypialni lub chodził do reszty Huncwotów, więc za dużo z nim nie rozmawiałam od dnia, w którym podarował mi naszyjnik. Swoją drogą, był prześliczny. Bardzo delikatny, literka była cieniutka, ale malutkie diamenciki bogaciły biżuterię. Łańcuszek można było regulować, ale chciałam go mieć jak najkrótszy. I tak od paru dni, owa ozdoba nie opuszczała mnie ani na krok. Wzięłam sobie słowa Jamesa do serca, że gdy będę go miała cały czas na szyi, to i on będzie ze mną. Może to głupie, ale czas spędzony z Jamesem był najlepszą odskocznią od codziennego, szkolnego życia.
- Widzę, że ci się prezent podoba - powiedział James. Nie wiem ile czasu mógł siedzieć obok mnie w salonie, ale nie zauważyłam, gdy wyszedł ze swojej sypialni.
- Tak, bardzo - powiedziałam podejrzanie. - Od ilu minut tutaj jesteś?
James zmrużył oczy i dziwnie się na mnie popatrzył. Następnie wziął do ręki pergamin i dźwignął go na wysokość moich oczu.
- Robię to zadanie od dziesięciu minut i od dziesięciu minut pytam się ciebie, jakbyś tutaj rozwiązała i rozmawiałaś ze mną, a ty się pytasz od kiedy ja tu siedzę? - powiedział czarnowłosy, a ja się lekko wystraszyłam. - Żartujesz sobie, prawda? - spytał się poważnie.
- Nie, chyba nie. Tak sądzę - odparłam i podrapałam się po głowie. - Zamyśliłam się. - James ukradkiem na mnie spojrzał w tym momencie, gdy czułam, jak się rumienię.
- Albo jesteś chora, albo coś nieświeżego zjadłaś. - Zaczął wyliczać. - Albo jesteś zakochana - powiedział dumnie.
- Na razie mam po dziurki w nosie miłość i te sprawy - odrzekłam - ale na prawdę nie wiem co się przed chwilą stało. Możesz powtorzyć? - powiedziałam i zaczęłam przeglądać pergamin chłopaka. Zadanie było proste i szybko mu pomogłam, ale nie mogłam wyrzucić słów Jamesa z głowy. Zakochanie?
***
Nasze dormitorium bez Rogacza stało się niesłychanie puste i smutne. Brakowało mi jego diabelskiego uśmiechu, gdy wpadł na jakiś pomysł. Z początku Syriusz bardzo przeżywał, że łóżko Jamesa będzie stało puste przez rok. Wydawało się, że był zły na to, że przyjaciel go opuścił. Zapomniał jednak, że Rogacz uczęszcza na te same przedmioty co my i spożywa z nami posiłki. Mimo to, tęsknił za nim. Nie wiem, co by się z Łapą stało, gdyby kiedykolwiek Rogacza zabrakło.
Z Madison układało się wyśmienicie. Chodziliśmy na długie spacery na Błonia, bardzo dużo rozmawialiśmy, a chłopaki ją bardzo polubili. Z Lily i Dorcas raz była na zakupach. Nie było ich ponad cztery godziny; aż się boję wiedzieć, ile plotek zdążyły między sobą wymienić. Oprócz tego, że była otwarta na ludzi, umiała słuchać. Była doskonałą osobą do zwierzania się, bo zawsze coś ci doradziła. Nie zebrałem się jeszcze w sobie, aby powiedzieć jej o mojej dolegliwości, ale wiecznie okłamywać jej nie mogę. Nie zasługuje na to.
Gdy jestem sam na sam z Madison czuję się najszęśliwszym człowiekiem na ziemi, ale czuję, że coś przede mną ukrywa. Często jest zamyślona, nie umie się skupić na tym, co mówię lub jest bardzo smutna. Wiele razy próbowałem dowiedzieć się, o co chodzi. Może potrzebuje pomocy, ale wstydzi się o nią poprosić.
Parę dni później, gdy moja ukochana zniknęła mi z oczu po obiedzie, zacząłem się o nią niepokoić. Coraz częściej gdzieś znikała na parę godzin, wracała przygnębiona i nawet nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Zauważyłem skrawek jej torby znikającej z Wielkiej Sali, więc niezwłocznie skończyłem swój posiłek i pobiegłem za nią. Byłem pewny, że ją dogonię. Niestety, przeceniłem zdolności sportowe mojej dziewczyny. Obiegłem cały zamek, od biblioteki, łazienkę Jęczącej Marty po Błonia.
Wróciłem zrezygnowany do dormitorium. Jak to się mogło stać, że dziewczyna będąca przede mną parę kroków mogła mi uciec. Upadłem na łóżko targając sobie włosy. Zamknąłem oczy i jęknąłem ze zrezygnowania. Jak rozgryźć tę dziewczynę? Jak do niej dotrzeć? Jak ją znaleźć? I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, który był cały czas pod nosem, ale zaślepiony rozpaczą go nie zauważyłem.
Siedziałem na skraju łóżka z otworzoną przede mną Mapą Huncwotów. Szukałem kawałek po kawałku nazwiska Madison Klett. Ku mojemu zdziwieniu, owa osoba stała nieruchomo w jednym punkcie w Sowiarni. Puściłem się pędem do dziewczyny. Na wszelki wypadek skrawek pergaminu trzymałem w ręku, w razie gdyby Madison zmieniła swoje miejsce. Zdyszany i spocony wbiegłem do Sowiarni. Było w niej ciemniej niż na dworze, ale doskonale zauważyłem sylwetkę dziewczyny odwróconej do szerokiego okna, z którego widok rozprzestrzeniał się na całe jezioro. Trzęsła się, najwyraźniej płakała. Nie zauważyła mojej obecności, więc po cichu podszedłem do niej od tyłu i delikatnie przytuliłem.
– Dlaczego przede mną uciekasz, Madison? - szepnąłem jej do ucha. – Dlaczego masz przede mną tajemnice? - powiedziałem i odwróciłem ją do siebie. Oczy miała czerwone i popuchnięte od płaczu. Chwyciłem jej drobne dłonie i ucałowałem. Była taka krucha i drobna, a widok jej zapłakanej łamał mi serce.
– To nic takiego Remusie. Nie martw się o mnie - odparła słabym, łamiącym się głosem.
– Właśnie widzę. Skarbie, daj sobie pomóc - rzekłem i mocno przytuliłem. Czułem, jak jej mięśnie się rozluźniają i miałem nadzieję, że wszystko mi opowie.
– No bo... Dostałam parę dni temu list z domu, że... Mój kochany... Puszek odszedł... - odparła i zaczęła szlochać. Ja stałem wryty w ziemię i nie wiedziałem co się dzieje. Czyli całe to jej dziwne zachowanie było spowodowane tym, że jakiś futrzak umarł? A ja myślałem, że jest tajną agentką i pracuje dla Voldemorta.
– Skarbie, już spokojnie - Próbowałem ją uspokoić, ale w środku chciało mi się śmiać. Ledwo co powstrzymywałem się od parsknięcia. – Puszek na pewno był cudownym zwierzakiem, ale na każdego przychodzi pora - powiedziałem i popatrzyłem w jej zaszklone oczy. Oby w przyszłości tylko z takich powodów cierpiała.
– Wiem, ale był w mojej rodzinie odkąd pamiętam. Będzie mi go brakowało - szepnęła i znowu się do mnie przytuliła. – Chcę zostać sama, dobrze? - Zapytała się i ruszyła w kierunku drzwi. – Kocham cię Remusie.
I tyle ją widziałem. Śledziłem ją na Mapie Huncwotów, czy doszła do swojego dormitorium. Gdy jej imię znalazło się w lochach, odetchnąłem z ulgą. Odwróciłem się, by po raz ostatni raz tego dnia zobaczyć zapierający dech w piersiach widok. Czułem świeży i chłodny wiatr na moich policzkach. Nagle do okna podfrunęła mała, ruda sówka z przyczepionym do nóżki listem. Miała powyrywane pióra i wyglądała na zmęczona. W oddali zauważyłem jastrzębia, który musiał ją najprawdopodobniej dopaść i biedna nie dostarczyła listu. Przyjrzałem się jej oczom. Sowa Madison miała jedno oko czarne, a drugie brązowe i była ruda. Zwierzę pochukiwało nerwowo i widać było, że się boi. Spojrzałem w jej oczy i wiedziałem, czyją była własnością. Patrzyłem na mały list i kusiło mnie, żeby go wziąć, ale nie można było czytać cudzej korespondencji. Ale w sumie, gdy wezmę ten pergamin i przekażę jutro Madison, że jej list został nie dostarczony, to nie stanie się nic złego. Delikatnie odplątałem pergamin, a sówce dałem ciastko. Przez przypadek list się otworzył, a oczy same napotkały staranne litery mojej dziewczyny.
Drogi H. J.
Piszę znowu do Ciebie, bo nie mogę znieść tej myśli, że muszę to zrobić. Może uda się to ominąć? Nie chcę niszczyć tego, co zbudowałam.
Naprawdę chcesz tego? Będzie Ci po tym lepiej? To zrób to sam, a nie każ mi tego zrobić. Złamie mi to serce.
Mam nadzieję, że weźmiesz moją prośbę pod uwagę. Pamiętaj, możesz się zawsze wycofać! Będziemy się ukrywać, poradzimy sobie.
Muszę już kończyć, bo ktoś idzie. Żegnaj.
M. K.
Ostatnie litery były krzywe i napisane w pośpiechu. Musiała wysłać ten list tuż przed tym jak wszedłem do Sowiarni. Dlaczego mi o tym nie powiedziała? Jaki był powód, że mnie okłamała? Na pewno tego Puszka zmyśliła. Myślałem, że jesteśmy już ze sobą szczerzy. Do kogo pisała, o co w ogóle chodziło?
Zmieszany wróciłem do dormitorium. Syriusz i Peter grali w jakieś mugolskie gry, ale nie miałem ochoty do nich dołączyć. Zasłoniłem swoje zasłony i położyłem się na łóżku. List czytałem jeszcze parę razy próbując rozgryźć, kim jest tajemniczy H. J. Postanowiłem, że dopóki nie rozgryzę całej sprawy, nie przyznam się Madison, że przechwyciłem jej list. Ciekawość wygrała nad uczciwością.


sobota, 25 marca 2017

Rozdział 20

Przemierzałam puste korytarze tak szybko, że nawet postacie z obrazów nie były w stanie mnie zatrzymać. Moim celem było jak najszybciej dotarcie do gabinetu i błaganie o wybaczenie i obiecanie poprawy. Fakt, że czuć było ode mnie alkohol, a na sobie miałam szlafrok chyba nie stawiał mnie w dobrym świetle. Modliłam się w duchu, abym spotkała na mojej drodze kogoś, kto mógłby uratować niewinną osobą od rychłej śmierci.
- Uważaj, jak chodzisz! - usłyszałam męski głos, tuż nad moim uchem w chwili, gdy zderzyłam się z jego właścicielem. - Lily? - zapytał się chłopak chwytając mnie za ramiona. W słabym świetle pochodni ciężko byłoby rozpoznać, z kim się rozmawia, ale takie okulary miała tylko jedna osoba w szkole.
- James? - szepnęłam, zdając sobie sprawę, że dalej obowiązuje cisza nocna.
- Tak, to ja - odrzekł czarnowłosy. - Co ty tutaj robisz o tak późnej porze?
- Idę na ścięcie do gabinetu Dumbledore'a. - James już zaczerpnął powietrza, żeby się dopytać, ale uciszyłam go ręką. - A ty gdzie się wybierasz?
- Też do dyrektora, ale na spotkanie. Chciał się ze mną widzieć. Tylko zastanawia mnie, dlaczego tak późno. - Podrapał się po głowie i wzruszył ramionami.
Nie przedłużając, oboje ruszyliśmy krętymi korytarzami do pokoju Dumbledore'a. Podróż odbyła się w ciszy, może nawet lepiej. Przed drzwiami czekała na nas McGonagall z surowym, jak zwykle, wyrazem twarzy. Nawet na nas nie spojrzała, tylko wpuściła do środka. Wnętrze gabinetu nie zmieniło się od czasu, gdy także pewnej nocy byłam zaproszona do gabinetu dyrektora. Tym razem przed biurkiem stały dwa, duże fotele z przygotowaną wcześniej gorącą czekoladą. Dyrektor już siedział pośrodku stołu ze spokojnym uśmiechem na ustach.
- Lily, Jamesie. Zapraszam, usiądźcie.
Posłusznie wykonaliśmy polecenie nauczyciela i usadowiliśmy się na siedzeniach. Od razu rzuciłam się na parujący trunek, nerwowo zerkając na profesora.
- Pewnie się zastanawiacie, po co wasza dwójka siedzi o północy w gabinecie dyrektora i pije gorącą czekoladę. Powody są dwa. Pierwszy to taki, że na gorącą czekoladę zawsze jest pora, a drugi, że mam dla was bardzo ważną informację.
- Panie profesorze - przerwałam ostro nauczycielowi, co nie umknęło uwadze Jamesa - chciałabym przeprosić za ten nocy hałas, który nie pozwolił profesor Mcgona...
- Nie dlatego cię tutaj sprowadziłem. Była to wymówka, a poza tym chciałem cię trochę wystraszyć. - Zachichotał dyrektor. - Taki żarcik.
- O co chodzi profesorze? - odezwał się James najwyraźniej rozdrażniony bezsensowną wymianą zdań.
- Długo się nad zastanawiałem i stwierdziłem, że będzie to najlepsza opcja. Obydwoje się dopełniacie, a wspólna praca każdego z was czego innego nauczy. Oczywiście, wywołacie ogólną sensację w całej szkole, ale dacie sobie radę...
- Panie dyrektorze. - Przerwał tym razem James. Jego głos był mocny i stanowczy. - O co chodzi?
- Wybrałem was na prefektów.
Wspomnienie tego spotkania przeplatało się z momentem, gdy prosiłam Jamesa o pomoc w nauce. Były to krótkie sny, które co chwilę budziły mnie z płytkiego snu. Podkrążone oczy i potargane włosy były dowodem na nieprzespaną noc. Potęgowało to moje zdezorientowanie na lekcjach, gdy nie umiałam wykonać najprostszych czynności. Moją głowę zajmowało też to, że na cały ten rok przeprowadzam się do Wieży Prefektów. Będę w niej mieszkała razem z Jamesem, co przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Co innego rozmawiać między lekcjami lub wspólne uczenie a dzielenie się miejscem zamieszkania. Kto to wymyślił, żeby na Prefektów Naczelnych wybierać dziewczynę i chłopaka. Czułam zimną odznakę w kieszeni szaty, gdy Dorcas krzyknęła mi do ucha, że już koniec zajęć i czas na obiad.
Publiczne ogłoszenie mnie i Jamesa prefektami było niespodziewane. Dyrektor zapomniał wspomnieć, że oznajmi to pozostałym uczniom w Wielkiej Sali. Wlepione oczy wszystkich dookoła sprawiły, że poczułam pot na moim czole. Od dawna wiedzieli, że Dumbledore jest szalony, ale to, że posadził niedoszłą śmierciożerczynię na tak ważnym stanowisku pogarszało opinię o nim. Myślałam, że nie może być nic gorszego, a jednak dyrektor jak zawsze zaskakuje. Zaprosił mnie i Jamesa obok niego, aby wszyscy się z nami zapoznali. Jakby oczywiście nikt nie słyszał o przystojnym Jamesie Potterze i jego ukochanej Lily Evans - Hodder. Odeszłam od stołu, ale czułam, że zaraz nogi odmówią mi posłuszeństwa. Na szczęście, James użyczył mi swojego ramienia i razem ruszyliśmy w stronę stołu nauczycieli.
- James, Lily, może jakieś słowo do naszych kochanych uczniów. - Uśmiechnęłam się krzywo i mocniej uścisłam rękę Jamesa. Dyrektor chyba myślał, że sprawiał przyjemność tym, że możemy sobie przemówić do setki nastolatków, którzy nie palają do mnie radością.
- Cześć wszystkim. - James podszedł do mównicy, a jego głos rozbrzmiewał w całej sali. Ciekawe jak, bo żadnego mikrofonu tu nie było. - Chyba nie muszę nas przedstawiać - powiedział i spojrzał na mnie. Moja twarz wyrażała panikę, więc James kontynuował - postaramy się godnie was reprezentować, a to oznacza, że możecie się do nas zwrócić z każdą głupotą i poważną sprawą. Jesteśmy dla was. - Skończył i wszyscy zaczęli klaskać. James uśmiechnął się do widowni i zszedł z mównicy. Dotknął mojej talii i popchnął w stronę stołu. Usiedliśmy obok siebie i jak gdyby nigdy nic zaczęliśmy jeść niedokończony obiad. Nie miałam odwagi spojrzeć na resztę stołów, ale drugi prefekt jadł pieczeń z ogromnym uśmiechem na ustach.
Przeprowadzka do Wieży Prefektów odbyła się wieczorem. Wszystkie moje rzeczy spakowałam do walizek, a gdy skończyłam, magicznie przeniosły się do nowego miejsca. Przytuliłam mocno moją przyjaciółkę i zaczęłyśmy głośno płakać.
- Będzie mi ciebie tutaj brakować - powiedziała smutnym głosem Dorcas.
- Ja tam tylko będę spała. Przecież chodzimy razem na prawie wszystkie lekcje - rzekłam i mocniej uścisłam brunetkę. Po chwili wypuściłam ją z uścisku i wyszłam z dormitorium. Przed wejściem czekał na mnie już James, najwyraźniej podekscytowany zmianą zamieszkania. Przepuścił mnie w przejściu i ruszyliśmy w kierunku naszego nowego domu.
Wieża prefektów znajdowała się tuż obok łazienek prefektów, ale obydwa miejsca zabezpieczone były hasłem. Tylko ja i James mogliśmy do nich wejść. Dyrektor zabronił nam zdradzać hasła nieznajomym, ale nic nie mówił o przyjaciołach. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, ale nucenie wesołej melodii i wyśmienity humor Jamesa umilił mi drogę. Nie okłamano nas, że będziemy mieszkali w wieży. Do nowego miejsca prowadziło z parędziesiąt schodów, które myślałam, że się nigdy nie skończą. W połowie musiałam zastrzymać się na chwilę i wziąć parę oddechów, ale James nie czekał na mnie i wspinał się dalej. Dotarłam kilka minut po czarnowłosym, który obchodził całe pomieszczenie​ z ogromną ciekawością. Nowego mieszkania nie można było porównywać z dormitoriami, które niedawno zamieszkiwaliśmy. Na środku salonu były dwie duże kanapy z okrągłym stolikiem pośrodku. Obok ogromnego, gotyckiego okna miło paliło się drzewo w kominku, więc w powietrzu czuć było zapach żywicy. Na wysokich ścianach zawieszone były obrazy ze wszystkimi dyrektorami szkoły, zasłużonymi nauczycielami i sławnymi czarodziejami. Ich kolory łączyły się z czterami domami w Hogwarcie, ale gdy weszłam do swojej sypialni, była ona w stu procentach gryfońska. Pod oknem stało ogromne łóżko z czerwoną narzutą i bordowymi poduszkami. Obok niej leżały wszystkie moje walizki z ubraniami, butami i książkami. W kącie stała ogromna garderoba z licznymi szufladami. Najlepszym meblem w moim pokoju była szklana biblioteczka wypełniona do połowy opasłymi książkami. Pokój moich marzeń.
Usłyszałam z salonu dochodzące dźwięki. Otworzyłam dębowe drzwi i zobaczyłam Jamesa naprawiającego lampę, którą przed chwilą stłukł.
– Zawsze byłem niezdarą - odparł i nieśmiało się​ uśmiechnął. Próbował złożyć ozdobę, ale bezskutecznie. Machnęłam szybko różdżką i przed okularnikiem stała wysoka, zaświecona lampka. – Dzięki, zapomniałem, że mogę użyć czaru - powiedział i usiadł na wielkiej sofie. Instyktownie dosiadłam się do niego nerwowo pocierając rękami o spodnie.
– Co tam u ciebie? - zapytałam się, ale od razu uderzyłam się w myślach czoło. Durne pytanie, durna ja.
– Dobrze - powiedział z dziwnym wyrazem twarzy - podoba mi się to miejsce. Jest takie przytulne i takie... nasze. - Skończył i spojrzał w moje oczy. Były takie piękne i hipnotyzujące. Nie miałam nigdy okazji być sama na sam z Jamesem, co mnie bardzo stresowało, a coraz to bardziej pocące się dłonie nie ułatwiały mi sprawy.
– Też tak sądzę - odparłam i nastąpiła między nami niezręczna cisza. James patrzył na mnie z niepokojem wymalowanym na twarzy, a ja starałam się, aby moje policzki były mniej czerwone. – Kiedy zaczynamy korepetycje? - zapytałam się.
– Możemy od jutra, ale w sumie, mam inną sprawę do ciebie - powiedział i niespokojnie się poruszył. Zaczął grzebać w tylnej kieszeni dżinsów, aż w końcu wyjął fioletowe, małe pudełeczko. – Chciałem ci to dać na poprzednie święta, ale nie było okazji. - Skończył i położył tajemnicze coś na kanapie obok mnie. Chwyciłam wieczko, a moim oczom ukazał się piękny, srebrny wisiorek z literką "L".
– James... On jest śliczny... - mówiłam rozmarzonym głosem nie mogąc wyjść z zadziwu. – Nie powinieneś mi nic wtedy kupować, byłam okropną przyjaciółką.
– Przestań. – Przerwał mi James i chwycił mnie za ręce. – Już od dawno go miałam w swojej nocnej szafce, ale nie było okazji, aby ci go podarować - powiedział, wziął wisiorek z pudełka i zapiął mi go na szyi – noś go cały czas przy sobie, a gdybyś mnie potrzebowała, chwyć go do dłoni i pomyśl o mnie. Wtedy się pojawię - rzekł przyciszonym głosem. – Dobrej nocy Lily. – Wstał i poszedł do swojego pokoju.
Zimny prysznic odrobinę ochłodził moje ciało, ale rozmowa z Jamesem, jego prezent znowu mnie rozgrzewało. Woda leciała po włosach, twarzy, ale tego nie zauważałam. Dotknęłam mojego wisiorka, którym dziwnym trafem był ciepły. Był śliczny i tak jak James powiedział, nie zamierzałam go ściągąć ani na sekundę. Gdy wyszłam z łazienki i przebrałam się w koszulę nocną, było grubo po dwudziestej trzeciej. Nie miałam ochoty spać, więc wzięłam pierwszą lepszą książkę z biblioteki i zasiadłam do czytania. Dziwnym trafem trafiłam na jakieś mugolskie romansidło, w którym dziewczyna odrzucała chłopaka, a gdy już się w nim zakochała, on już jej nie chciał znać. Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam, gdy na zegarze wybiła druga w nocy. Zgasiłam szybko lampę i przykryłam się miękką kołdrą. Zamknęłam oczy, a główną osobą w moim snach, był nie kto inny, jak James Potter.

Rozdział 19

Wieść, że ta słynna Lily Evans wróciła do szkoły, towarzyszyła wszystkim uczniom przez kilka dni nauki. Nie zdziwiłam się, gdy wśród pierwszych klas chodziła pogłoska o tym, że rudowłosa jest niebezpiecznym szpiegiem samego Voldemorta. Starsze roczniki w to nie wierzyły, ale nie śmiały zaczepić Evansówny, bojąc się potraktowania jakąś okropną klątwą.
Nie znałam wcześniej Lily, ale uważałam ją za rozsądną dziewczynę. Gdy usłyszałam o tym, co zrobiła, byłam naprawdę zła. Dopiero Remus wytłumaczył mi, jaką jest opiekuńczą i wspaniałomyślną osobą, tylko trafiła w złym na czasie na złego człowieka.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Siedziałam w dormitorium Dorcas i zwierzałam się jej z tajemniczych spotkań z Remusem. Wtedy ona wbiegła do pokoju cała zarumieniona i na mój widok gwałtownie się zatrzymała. Po chwili podeszła do mnie z ogromnym uśmiechem na ustach i przedstawiła się. Zamieniłyśmy tylko parę zdań, ale czułam, że naprawdę się polubimy. Dotąd nie rozmawiałyśmy; wakacje spędziłam w domu rodzinnym, z którego nie mogłam za bardzo wychodzić. Tylko nocne schadzki z Lunatykiem dawały mi odrobinę nadziei, że wszędzie tak jest i moja rodzina jest normalna.
Tym razem było podobnie; siedziałam na łóżku Dorcas i z wielką ciekawością słuchałam opowieści o najlepszej imprezie u Jamesa Pottera. Jak na zawołanie, do pokoju wparowała Lily trzymając się za serce.
– Powinni tutaj zamontować windę - wydyszała i rzuciła się na swoje łóżko. – Cześć Madison - powiedziała do mnie, jakby odrobinę speszona.
– Cześć Lily - odpowiedziałam i pokrzepiająco się uśmiechnęłam.
– Jak było w bibliotece? - spytała się Dorcas, rozczesując palcami swoje długie i gęste włosy. – Znalazłaś potrzebne ci książki?
– Znalazłam - jęknęła Lily - ale gdy tylko zobaczyłam, ile materiału muszę nadrobić, to stwierdziłam, że lepiej jak zacznę udawać chorą. Ale - dorzuciła entuzjastycznie - ktoś mi pomoże - powiedziała i zaczęła się chichotać jak mała dziewczynka, która dostała swoją wymarzoną zabawkę.
– Któż by chciał rozmawiać z przerażającą czarownicą, która służy Czarnemu Panu? - zapytała się Dorcas i mrugnęła do mnie. Wybuchnęłyśmy ogromnym śmiechem na wspomnienie tych wszystkich przerażonych min, gdy tylko Lily wchodziła do Wielkiej Sali. Ci, którzy siedzieli najbliżej niej, szybko kończyli posiłek i w podskokach wybiegali z pomieszczenia.
– Myślę, że James Potter nie boi się śmierciożerców - rzekła Lily z triumfalnym wzrokiem. Omiotła cały pokój z udawaną wyższością i zarzuciła ręce za głowę. – No co się tak patrzycie?
– Po prostu cieszymy się, że jesteś szczęśliwa - powiedziałam całkowicie szczerze i prosto z serca. Rudowłosa gwałtownie wstała ze swojego łóżka i rzuciła się na mnie mocno przytulając.
– Dziękuję ci Madison za te słowa i za to, że kiedy nie byłam przyjaciołką Dorcas, zastąpiłaś mnie. - Poczułam parę łez, które spłynęły z policzków Lily. Mocniej ją uścisnęłam i głaskałam po włosach. Zasłużyła sobie na to.
– To co, robimy babski wieczór? - przerwała Dorcas wyciągając ze swojego stolika nocnego butelkę Ognistej Whiskey.
Gdy już zamek opustoszał, a wszyscy uczniowie dawno spali, trzy dziewczyny śmiały się i chichotały z własnej głupoty. Doskonale wiedziały, że jutro mają szkołę, a bezlitosny kac nie pozwoli im stanąć na nogi. Jako że ja byłam najmłodsza, najmniej wypiłam, ale i tak czułam mocne zawroty głowy. Już nigdy więcej nie posłucham Dorcas; tylko ona mogła wymyślić taki infantylny pomysł, aby upić się w środku tygodnia. Jednak, nie mogę zaprzeczyć, że było cudownie; śmiałyśmy się, opowiadałyśmy swoje historie, gdzie niektóre z nich były naprawdę nierealne, obgadywałyśmy przystojnych chłopaków i narzekałyśmy na małą liczbę ubrań. Temat o Voldemorcie oczywiście się pojawił, który sprawił, że od razu zmarkotniałam. Nie lubiłam o tym rozmawiać, a tym bardziej okłamywać moich przyjaciół i Remusa. Moment, gdy Dorcas spytała mnie, co sądzę o tej całej sprawie wyczyszczenia świata z brudnej krwi, był najgorszym w całym moim życiu.
– No wiecie, jak to jest. W sumie, to nie wiem... - Na szczęście pukanie w okno przerwało mi w połowie zdania. Zaciekawione, podbiegłyśmy do źródła dźwięku i zobaczyłyśmy ogromną sowę na parapecie. Lily wpuściła ją do środka, a ona upuściła starannie zwiniętą kartkę papieru i wyfrunęła z pokoju.
– Co to do cholery jest? - powiedziała do siebie rudowłosa i rozwinęła rulonik. Z każdą sekundą jej oczy niebezpiecznie się poszerzały, a ręce zaczęły się delikatnie trząść.
– Daj mi to, bo nie umiesz czytać na głos. Też chcemy się dowiedzieć, co to jest - burknęła Dorcas i wyrwała przyjaciółce list z dłoni.
Droga Panno Evans.
Proszę się ubrać i natychmiast przyjść do gabinetu dyrektora. Wszystkich uczniów obowiązuje cisza nocna. Podkreślam, WSZYSTKICH, a krzyki panien Meadowes, Klett i Evans utrudniają mi zasypianie.
Nie pozdrawiam,
Minerva McGonagall.
– Mam ochotę soczyście przeklnąć, ale usłyszy to nasza opiekunka.
Lily stała w miejscu z otwartą buzią i wymalowanym przerażeniem na twarzy. Żart Dorcas nie był trafiony, co sprawiło, że rudowłosa zaczęła szlochać.
– Lily, cichutko - szepnęłam jej do ucha, delikatnie przytulając. – Powiesz, że bolał mnie brzuch i musiałyście się mną opiekować, a te głosy dobiegają z innego pokoju.
– Pierwsze dni w szkole, a ja jestem wzywana do dyrektora za hałasowanie po północy - mruknęła Lily. – Na brodę Merlina! - Uderzyła się mocno w czoło. – Czuć ode mnie alkohol na kilometr. Co ja teraz zrobię?!
– Bierzesz szlafrok i lecisz pod gabinet. Chyba wiesz, co grozi za spóźnienie - powiedziała żałośnie Dorcas i podała Lily ubranie. Uścisnęła ją mocno i popchnęła w kierunku drzwi. Evans powoli stawiała kroki lekko się chwiejąc. Obróciła się do nas z błagalnym wyrazem twarzy i zamknęła za sobą drzwi. To będzie najtrudniejsza rozmowa w historii Hogwartu. Obydwie usiadłyśmy na łóżku zmęczone i złe na siebie. Powinnyśmy być tam we trzy, a McGonagall wezwała tylko Lily. Było nam z tego powodu bardzo przykro. Nagle, moja przyjaciółka wzięła mnie za rękę tym samym zmuszając mnie do spojrzenia na nią.
– Co się dzieje, Madison? - zapytała się Dorcas mocno wpatrując mi się w oczy. Na to pytanie lekko zesztywniałam.
– A o co chodzi?
– Dobrze wiesz - odparła pobłażliwie dziewczyna. – To nie pierwszy raz, jak na dźwięk imienia Voldemorta wzdrygasz się i nie wiesz co powiedzieć.
Zaczęłam ciężej oddychać. Moje mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa i teraz cała się trzęsłam. Nie mogłam tego zahamować, a łzy same napłynęły mi do oczu. Widząc to, Dorcas przybliżyła się do mnie i objęła mnie ramieniem. Czułam się taka bezpieczna i kochana, że chciałam się ze wszystkiego zwierzyć, ale dobrze wiedziałam, że nie mogłam. Na pewno nie teraz.
– To jest takie dziecinne... - Kłamstwo szybko wypłynęło z moich ust. Chociaż zawierało w sobie odrobinę prawdy. – Bardzo się go boję i nie chcę o tym rozmawiać.
– Nie jesteś jedyna. Kiedyś czułam obawę, ale teraz jedynie czuję nienawiść. Voldemort zniszczył moje życie. Będzie dobrze, zobaczysz - rzekła Dorcas. Chwilę pozostałyśmy w uścisku, aż nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Zszokowane i wystraszone odwróciłyśmy głowę. W progu stała Lily, która była przerażona, ale i podniecona. Popatrzyła na nas wielkimi oczami i wskoczyła na łóżko.
– Dziewczyny, to, co się stało w gabinecie Dumbledore'a. To jest chyba sen. Ja śnię - mówiła bardzo szybko i bez składu.
– Ale Lily, uspokój się. Co się stało? - spytała się Dorcas i delikatnie pogładziła gorący policzek rudowłosej.
– Dumbledore wpadł na szalony pomysł. Nie przemyślał go, a jest on kompletnie do bani.
Wraz z kolejnymi zdaniami przyjaciółki, nasze twarze wyrażały na zmianę rozbawienie, przerażenie i zdumienie. To, co wymyślił dyrektor, było tak nierealne, jak latający Slughorn na hipogryfie. Żadna z nas nie umiała zasnąć do końca tej pełnej wrażeń nocy.
Komentarze bardzo mile widziane ;)

niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 18

Potężny, okazały zamek wychylił się zza gór. Ostatnie letnie promienie słońca ogrzewały nasze rumiane policzki. Oczy mieniły się niczym diamenty, a całe ciało było lekko podekscytowane. Na samą myśl o wkroczeniu ponownie do Hogwartu, człowiek czuł, gdzie jest jego miejsce. Tylko tu wiedział, kim jest i jaki powinien być. Nastolatkowie obok mnie nie mogli przestać się uśmiechać na samą myśl o niezwykłych przygodach, które czekają na nich w murach twierdzy. Ostatni rok oznacza dla wielu czas poważnych i wielkich decyzji. To właśnie teraz wybierzemy swój przyszły zawód, a żeby go zdobyć, trzeba się pilnie uczyć. Na pewno nie będzie lżej niż wcześniej; imprezy czy kawały muszą być odstawione na bok, bo w dorosłym życiu trzeba znaleźć pracę, założyć rodzinę i dbać o jej bezpieczeństwo. Zwłaszcza w takich czasach, jak te. Nigdy nie masz pewności, czy twoja ukochana osoba wróci do domu z pracy. Właściwie, to nikt nie wie, co go czeka za rogiem. Dlatego ten rok będzie inny niż poprzednie sześć lat nauki.
Ja, jako jedyna mugolaczka spośród mych przyjaciół miałam trudności w podejmowaniu decyzji. Wiem, że cokolwiek postanowię, nie zadowoli to moją mamę. Kocham ją z całego serca, ale pragnę żyć pośród czarodziejów, a ona powoli musi sobie to uświadomić. W czasie wakacji, gdy samotnie siedziałam w moim pokoju, szukałam ogłoszeń o miejscu zamieszkania oraz ofert pracy. Znalazłam parę ciekawych propozycji. Dorcas, James i reszta mieli dokąd pójść po zakończeniu szkoły. Ja muszę wynająć jakiś mały pokój i iść do pracy, aby zarobić na siebie. Bałam się, strasznie się bałam, czy sobie sama poradzę. Nie mam nikogo z rodziny, która by mogła mi pomóc w tym wielkim świecie.
Ocknęłam się po paru minutach. Wpatrywałam się w odjeżdżający wóz, w którym siedzieli Dorcas, Remus, Syriusz i Peter. Brakowało mi jednego czarnowłosego chłopaka, ale gdy poczułam popchnięcie z tyłu, wiedziałam, gdzie się podział. Odwróciłam się i zobaczyłam potężne, czarne, kościste zwierzę. Odsunęłam się gwałtownie od niego w obawie przez pogryzieniem, ale wydawał się być niegroźnym. Spojrzałam w oczy tego tajemniczego cuda stojącego przede mną i zobaczyłam smutek i przygnębienie. Obeszłam zwierzę dookoła; wyglądało jak mugolski koń, ale nie miał żadnego mięśnia, a w miejscu, gdzie powinien mieć serce i inne narządy, była pustka. Zaciekawiona, oglądałam tego rumaka z dobre parę minut. Gdy już wyciagałam dłoń, aby dotknąć tej magicznej istoty, ktoś mocno chwycił mnie za ramiona i odciągnął od konia.
– Zauważyłem, że od paru chwil jesteś wpatrzona w testrale. Są to piękne zwierzęta, ale lepiej ich nie dotykać. - Odwróciłam się, aby spojrzeć w przenikliwe, brązowe oczy Jamesa.
– Czemu dopiero teraz je widzę? W poprzednich latach wozy jechały same - powiedziałam i zerknęłam na hipnotyzujące stworzenia.
– One od zawsze ciągną dorożki. Widzi je osoba, która była świadkiem czyjejś śmierci. - Jęknęłam ze strachu. Niesamowite konie wiązały się z taką okropną rzeczą. Nigdy bym tego nie przypuszczała.
– Widziałaś śmierć tego sprzedawcy, gdy byłaś razem z Jackiem wtedy w Sylwestra? - zapytał się James, a jego wzrok utkwiony był gdzieś daleko przed nim.
– Niestety - szepnęłam nieśmiało. Było mi wstyd za tamten rok, że opuściłam moich przyjaciół i mogłam dopuścić się do złych rzeczy.
– Każdy ma coś na sumieniu Lily - powiedział, już patrząc na testrale. Wyminął mnie, otworzył małe drzwiczki od ciągniętego wozu i wskoczył na siedzenie. Poprawił swoją szatę i poklepał miejsce obok siebie. – Zapraszam panią na najlepszą przejażdżkę w życiu. Zapewniam niesamowite i niezapomniane wrażenia.
Razem wybuchnęliśmy śmiechem. Spojrzałam przelotem w oczy konia i usiadłam obok chłopaka. W czasie jazdy James przytaczał śmieszne historie z jego wakacji spędzonych z Anastazją i Syriuszem. Nie dawał mi dojść do słowa z obawy pewnie, że spytam, czyjej śmierci był świadkiem. Gdy już dojechaliśmy i mogłam na spokojnie z nim porozmawiać, czarnowłosy podbiegł do Syriusza, który jedyny na nas zaczekał. Razem w trójkę wkroczyliśmy w ogromne bramy Hogwartu, a następnie do Wielkiej Sali. Uczta przebiegała tak jak zwykle, ale dla mnie była ona nietypowa i przeżywałam ją od nowa.
W nocy nie umiałam zasnąć, dopiero nad rankiem zmożył mnie sen. Na pierwszych zajęciach byłam niedożycia, szczególnie, że mimo samodzielnej nauki w ośrodku, miałam pewne braki. Na mojej ulubionej lekcji Eliksirów nie potrafiłam odpowiedzieć na proste pytania profesora Slughorna. Był on zawiedziony, ale jeszcze bardziej zła na siebie, byłam ja. Jakież było moje zdziwienie, gdy Syriusz zgłosił się, dobrze odpowiedział i zarobił pięć punktów dla Gryffindoru. Widziałam jego błysk w oku i wyniosłość w spojrzeniu. Udowodnił mi, że już nie jestem najlepsza, a on głupi i infantylny. Gdy nasza wymiana złowrogich spojrzeń trwała już przez parę minut, jego kolega z ławki mocno szturchnął go w ramię, przez co Black spuścił wzrok. Uśmiechnęłam się do siedzącego obok niego Jamesa i kiwnęłam delikatnie głową w podzięce. Ta sytuacja była dla mnie bardzo krępująca i to on mnie z niej wybawił. Po lekcjach miałam ochotę na długą drzemkę, ale nie mogłam. Zmusiłam się do pójścia do biblioteki i wypożyczenia paru książek, które, miałam nadzieję, pozwolą mi nadrobić zaległości. Nie mogłam sobie pozwolić na to, abym była przeciętną uczennicą. Usiadłam przy okrągłym stoliku i zaczęłam czytać podręczniki. Pierwsze słowa jeszcze rozumiałam, ale dalej było co raz gorzej. Myśl, że mam jeszcze tyle do nadrobienia zniechęcała mnie do nauki. Po dwudziestej stronie opisu bardzo trudnego eliksiru zamknęłam książkę i położyłam głowę na stosie pergaminu. Nie miałam siły, aby dokończyć jeszcze setkę stron ksiąg. Podskoczyłam, gdy obok mojej twarzy ktoś opuścił grubą książkę i odsunął głośno krzesło. Z kwaśną miną podniosłam wzrok na znajomego chłopaka w okrągłych okularach, który emanował radością i energią.
– Widok Lily w bibliotece jest codziennością, ale gdy już leży na stoliku ledwie siedząc na krześle, coś jest nie tak - powiedział James i usiadł obok mnie. – Co się dzieje? Dzisiaj na lekcjach byłaś dosyć rozdrażniona i nie umiałaś odpowiedzieć na proste pytania. Coś się stało? - spytał troskliwie.
– Tak - szepnęłam i spuściłam głowę. – Mam braki w materiale, nie rozumiem, co ci nauczyciele do mnie mówią. Nie wyobrażam sobie, że w tym roku piszę owutemy. Spójrz - powiedziałam i pokazałam ręką na stos opasłych tomów podręczników - ile mi zostało materiału. Nie dam rady tego się nauczyć do końca roku.
James wziął jeden egzemplarz do ręki i pooglądał go ze wszystkich stron. Zrobił tak z kolejnymi, a ja się zastanawiałam, co on właściwie robi.
– Nie potrzebujesz ani jednej książki - odparł lekkim tonem, a ja otworzyłam oczy ze zdziwienia.
– Jak to? Przecież tu jest wszystko, co przerabialiście w tamtym roku.
– Oczywiście, że tak, ale samo czytanie zajmie ci parę tygodni, a nic z tego nie zapamiętasz - rzekł i wyciągnął ze swojej torby stos pergaminu. – Tu są moje wszystkie notatki z poprzednich lat. Przeczytałem większość tych podręczników, co przed tobą leżą, więc łatwiej ci będzie przyswoić przerobiony przeze mnie materiał - powiedział, a ja nie wiedziałam, jak mam wyrazić swoją wdzięczność.
– James - odparłam uradowana - to wspaniałe z twojej strony. Uratowałeś mnie z sytuacji bez wyjścia, ale... – Urwałam i chwilę się zastanowiłam. Przeczytam te notatki, ale całkowicie inaczej wygląda nauka, gdy ktoś jednocześnie tłumaczy i poprawia błędy. – Mogę cię jeszcze o coś poprosić? - spytałam się, a czarnowłosy chłopak kiwnął zachęcająco głową. – Chciałbyś po lekcjach dawać mi korepetycje? Wiem, że zrobiłeś duże postępy i łatwiej będzie mi się uczyć z drugą osobą. Co ty na to? - mruknęłam z świadomością, że okularnik może się nie zgodzić.
James wyprostował się, poprawił włosy i szeroko się do mnie uśmiechnął.