Strony

niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział 4

Obudziłam się ze strasznym bólem głowy. Otworzyłam powoli oczy i zorientowałam się, że nie jestem w swoim dormitorium. Wszystkie wspomnienia z wczoraj wróciły. Lily, moja droga Lily. Tak nas zraniła. Ale nie mam jej tego za złe, każdy popełnia błędy. Musiałam z nią porozmawiać, miałam dzisiaj na to siłę. Wyszłam po cichu z sypialni chłopców i doszłam do dormitorium dziewczyn. Weszłam do środka i doznałam szoku - nie zastałam Lily w łóżku. Trochę się tym zmartwiłam, ale postanowiłam poczekać na Huncwotów i wtedy ją poszukać.

***

To była ciężka noc. Z jednej strony było mi strasznie głupio z powodu mojego zachowania wczorajszego wieczoru, ale z drugiej strony... Ci wszyscy aurorzy, ci wszyscy ludzie walczący przeciwko Voldemortowi w jakiś sposób przyczynili się do śmierci mojej babci i taty. To było głupie, ale postanowiłam zerwać kontakt z moimi przyjaciółmi i zacząć nowe życie.
Z samego rana zeszłam do Wielkiej Sali na śniadanie. Po kilkunastu minutach Huncwoci i Dorcas wkroczyli do Sali. Na początku mnie nie zauważyli, ale, niestety, zaraz podeszli do miejsca, gdzie siedziałam.
- Lily? Możemy porozmawiać? - Głos Dorcas był trochę płaczliwy.
- Nie. Nie wyraziłam się wczoraj jasno? Wybaczcie, ale nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Może kiedyś wam wyjaśnię, ale na ten moment... Zapomnijcie o mnie. - Mój głos był stanowczy, chłodny. Pierwszy raz w taki sposób odezwałam się do Dorcas.
- Lily, co się dzieje? Nie jesteś sobą, proszę, porozmawiaj z nami.
- Remusie, jeśli nadal będziecie się do mnie odzywać, nie będę już taka miła. A teraz idźcie stąd, chcę dokończyć śniadanie. - Po tych słowach powoli odeszli ode mnie. Wiem, że ich raniłam, ale nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Myśl, że właśnie przez takie osoby babcia i tata nie żyją, była silniejsza od chęci przyjaźni z nimi.
Połowa października już minęła. Nie rozmawiałam z moimi byłymi przyjaciółmi od pamiętnego śniadania miesiąc temu. Muszę przyznać, że się zmieniłam. Nauka już nie była dla mnie taka ważna. Coraz częściej zapomniałam prac domowych, nie byłam aktywna na lekcji, a przez niektóre odzywki do nauczycieli dostawałam kilka szlabanów na tydzień. Koleżanki i koledzy zaczęli omijać mnie szerokim łukiem. Stałam się, delikatnie mówiąc, wredna. I to bardzo wredna. Z nikim praktycznie nie rozmawiałam, a jak ktoś do mnie zagadnął, od razu tego żałował. Przemierzałam samotnie korytarze, aż nagle zderzyłam się z kimś i upadłam na podłogę.
- Kretynie, uważaj jak chodzisz.
- Sama uważaj, ty ruda wredoto. - Spojrzałam na wysokiego chłopaka o niebieskich oczach. Miał bardzo wychudzoną twarz, a brązowe włosy delikatnie były postanowione.
- Nie zwracaj tak się do mnie, nie jestem wredna - syknęłam.
- Ha, dobre sobie. I mówi to prefekt, która przez ostatni miesiąc jest opryskliwa w stosunku do nauczycieli i swoich znajomych? Proszę cię.
- A ty skąd mnie niby znasz? - Szczerze zdziwiłam się, że ten chłopak tak dużo o mnie wie. Na pewno nie chodzi do Gryffindoru.
- Evans, Evans. Ciebie każdy zna. W końcu jesteś wielką miłością Pottera.
- A ty niby kto? - spytałam z pogardą.
- Jack. Jack Hodder.
- Nie kojarzę cię.
- Nie wychylam się z tłumu. Wolę siedzieć na uboczu i obserwować wszystko i wszystkich. Jestem Ślizgonem. Siódmy rok.
Ślizgon? Takiej okazji nie mogę zmarnować. Po chwili w mojej głowie pojawił się bardzo złowieszczy plan.
- Wiesz co, Jack? Myślę, że możemy się dogadać. - Uśmiechnęłam się jak najładniej umiałam i delikatnie przygryzłam wargę. Po chwili na twarzy mojego nowego znajomego zauważyłam krzywy uśmieszek. Zapowiadało się ciekawie.

***

Ta ruda, zarozumiała, egoistyczna... Nie, nie mogę tak myśleć o Evans. Rogacz by się na mnie nieźle obrazić. Jest moim najlepszym przyjacielem, co by nie zadecydował, będę go popierać. Wracając do Lily, nikt z naszej paczki nie wiedział co się jej stało. Tak nagle chciałaby zerwać przyjaźń z nami? I to przez głupiego buziaka Jamesa i trochę za ostrą wymiana zdań z Dorcas? Dziwne, naprawdę dziwne.
Postanowiłem wziąć się za siebie i za moich przyjaciół - musieliśmy zacząć działać.
- Moi drodzy, posłuchajcie mnie. - Cztery pary oczu zwróciły się w moją stronę. Byliśmy w naszym dormitorium, więc nikt nam nie mógł przeszkodzić. - Otóż, jak wiecie, Lily ostatnio nie jest Lily.
- Cóż za spostrzegawczość - odezwał się Peter i zaśmiał się razem z Dorcas.
- Glizduś, daj mi dokończyć, okej? Wydaje mi się, że chodzi o Smarkerusa. Musimy się zemścić na nim, w końcu dobierał się do naszej rudj, nie? - Po długiej ciszy znowu się odezwałem. - James, powiedz coś.
Okularnik długo zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu rzekł:
- Myślę, że to zły pomysł. Może to wcale nie chodzi o Snape'a? Jak go zaatakujemy, Lily może się jeszcze bardziej obrazić, dobrze wiecie, że nienawidzi przemocy. Uważam, że trzeba albo z nią jeszcze raz pogadać, albo czekać. Po prostu czekać.
- Naprawdę chcesz tylko patrzeć na to, jak Lilka się od nas oddala?
- Nie mam zamiaru, nie przeżyłbym dnia bez tej rudej złośnicy, ale dajmy jej trochę czasu. Jak nic się nie zmieni, pójdziemy do Dumbledora.
Przyznam, że mój przyjaciel zmienił się. Chyba na lepsze, ale brakuje mi tych podrywów, głupich kawałów. Ale co ta miłość nie robi z człowiekiem.

***

Przez tydzień wykradałam się w nocy na spotkania z Jackiem. Muszę przyznać, że wywoływało to u mnie lekkie podniecenie. W każdej chwili mógł ktoś nas nakryć - podobało mi się to.
Jack na początku był dosyć skryty, ale po kilku spotkaniach stał się naprawdę w porządku osobą. Oczywiście, gdyby Dorcas czy Huncwoci się o nim dowiedzieli, wysłaliby go do pani Pomfrey.
Oprócz tego, Hodder był dosyć przystojny. Nie do końca w moim typie, ale nie był brzydki. Zauważyłam, że chyba wpadłam mu w oko.
- Czyli mówisz, że masz obrzydzenie do zdrajców krwi? - zapytał się podczas ostatniego spotkania.
- Oczywiście! Aurorzy niepotrzebnie pracują, przecież wiadomo, że wygra Voldemort. - Hoddera na początku zdziwił fakt, że interesuję się Czarnym Panem. Kto by się spodziewał tego po szlamie Gryfonce. Po rozmowach ze Ślizgonem jeszcze więcej chciałam rozmawiać o Voldemorcie, jednym słowem - obsesja.
Moje przemyślenia przerwał pewny siebie głos Ślizgona:
- Wiesz co, jesteś idealna. I do tego taka piękna. - To wyznanie mnie zszokowało, ale zrobiło mi się miło. Po tych słowach chłopak nachylił się i złożył na moich ustach pocałunek. Po chwili odwzajemniłam go.

***

Minął tydzień, a Lily jak z nami nie chciała rozmawiać, tak z nami nie rozmawia. A kończy się powoli październik. Brakuje nam wszystkim tej radosnej, uśmiechniętej buźki z delikatnymi rumieńcami. Dawno wybiła północ, a ja siedziałem przy kominku i myślałem. Za niedługo pełnia. Znowu tych trzech wariatów będzie mi towarzyć. Chyba nigdy im nie przemówię do rozsądku, żeby w końcu mnie zostawili. Zawsze Lily powtarzała mi, że jestem mądrym, wartościowym mężczyzną i że mam nigdy nie pozwolić sobie i innym, aby mieli o mnie odmienne zdanie. Wtedy słowa Lily... Bolały. Ale wiem, że tak naprawdę ma o mnie inne zdanie.
Moje rozmyślenia przerwał hałas. Po chwili do Pokoju Wspólnego weszła Lily cała w rumieńcach i co najdziwniejsze, w rozpuszczonych włosach. Ona nigdy nie chodziła w rozpuszczonych włosach! Zawsze kucyk, kok, warkocz, kucyk, kok, warkocz i tak w kółko. Muszę przyznać, że teraz wyglądała jeszcze ładniej. Rogacz to ma gust. Ale Lily i James są moimi przyjaciółmi. Nigdy nie patrzyłem na Lilkę jak na potencjalną dziewczynę, tylko jako moją najbliższą przyjaciółkę. Mam nadzieję, że w końcu obydwoje się zejdą i będą ze sobą szczęśliwi. Po chwili zielone oczy napotkały moje, ale nie zauważyłem żadnej zmiany, żadnych emocji. Jej oczy, zawsze pełne wigoru, teraz stały się puste i wręcz zimne. Szybko się zorientowałem, że mam wspaniałą okazję, żeby zamienić z nią słówko.
- Lily, czy możemy...?
- Nie, Lupin, nie możemy. Nie będę się drugi raz powtarzać. Żegnam.
Po tych słowach, a właściwie warknięciu na mnie, wspięła się do swojego dormitorium. Po raz pierwszy powiedziała do mnie po nazwisku. Niby to nic, ale znowu zabolało. Czułem, że naprawdę ją tracimy. Muszę to dzisiaj na śniadaniu powiedzieć chłopakom i Dorcas. Musimy zacząć działać.
Rano odpowiedziałem wszystko moim przyjaciołom i przyznali mi rację. Musieliśmy zacząć działać. Nie mogło to tak długo trwać. Nagle Peter zaksztusił się rogalikiem z czekoladą. Syriusz go mocno poklepał po plecach, ale chyba dla Glizdogona to, że mógł się udusić, nie było w tej chwili ważne. Pokazał palcem na coś za nami plecami, a jego wzrok był przerażony. Odwróciliśmy się i wszyscy otworzyli usta ze zdziwienia. Takiego widoku żeśmy się nie spodziewali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz